Ostatnie wpisy.

„Tłocznia” teraz w Muzeum Sztuki Nowoczesnej

W dniach od 9 do 18 września Muzeum Sztuki Nowoczesnej przyjmuje pod swoim dachem projekt „Tłocznia”. Jest to inicjatywna warszawskich licealistów oraz studentów pierwszych lat, którzy działają na rzecz zwiększenia zaangażowania młodych ludzi w życie miasta. Ich obecność w MSNie obejmować będzie gry miejskie, warsztaty, cykl debat oraz wiele innych aktywności, które będą otwarte dla szerokiej publiczności. W ramach obecności w MSNie „Tłocznia” planuje organizować zajęcia zarówno w pomieszczeniach muzeum, jak i w przestrzeni miejskiej. Organizatorzy chcą m.in. przeprowadzić nocną grę miejską związaną z warszawskimi neonami, umożliwić uczestnikom współtworzenie koncertu, który odbędzie się na zakończenie, a także zorganizowanie wspólnego śniadania, w trakcie którego uczestnicy będą mogli wymienić się opiniami na temat funkcji przestrzeni miejskich oraz ich problemów. Poza tym planowane są panelowe dyskusje, do których zaproszeni zostaną specjalni goście.

Zajęcia prowadzone przez „Tłocznię” będą zróżnicowane, jednak ideą spinającą je wszystkie jest to, aby wykształcić w uczestnikach umiejętność nieszablonowego spojrzenia na miasto, a także spostrzegania problemów oraz ich rozwiązywania. Podobnie, jak w przypadku wcześniejszych akcji, ważnym aspektem zajęć będzie zwrócenie uwagi na to, ile może w mieście oraz dla miasta zrobić licealista.

„Tłocznia” powstała w roku 2010 na warsztatach Fabryki Energii Społecznej jako projekt tworzony przez młodzież dla młodzieży. Jej zadaniem jest pomaganie osobom w młodym wieku w realizacji własnych projektów oraz wspieraniem ich aktywności obywatelskiej. Z dotychczasowych inicjatyw organizowanych przez „Tłocznię” uwagę zwracają w szczególności projekt „Stalowa 14”, w którym organizatorzy wspólnie z mieszkańcami zrewitalizowali jedno z podwórek przy ulicy Stalowej oraz trzydniowe warsztaty dla licealistów, poświęcone staraniom Warszawy o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016. „Tłocznia” jest zespołem prężnym i licznym. W jej skład wchodzi blisko 50 osób. Wszyscy są studentami lub jeszcze licealistami. Wszyscy mają smykałkę do animowania przestrzeni poprzez kulturę i wierzą w to co robią. Nie są jednak tylko grupą inicjatywną, która chciałaby coś zrobić, ale nie potrafi się zorganizować. Każdy członek „Tłoczni” przydzielony jest do odpowiedniej sekcji, która zajmuje się innymi działaniami lub innymi inicjatywami. Daje to grupie strukturę podobną do korporacyjnej, co ułatwia pracę. Dotychczas „Tłocznia” spotykała się codziennie w „Warsztacie” przy pl. Konstytucji 4, gdzie miała swoją tymczasową siedzibę. Teraz przeniesie się do miejsca, w którym de facto powstała (warsztaty Fabryki Energii Społecznej miały miejsce właśnie w Muzeum Sztuki Nowoczesnej).

Działalność „Tłoczni” w MSNie będzie miała charakter festiwalu, jednak swoją perspektywą wychodzi nieco dalej. „Głównym celem projektu „Tłocznia” jest stworzenie biura projektowego połączonego z kawiarnią, które będzie miejscem, w którym młodzież spotka się z biznesem, organizacjami pozarządowymi oraz władzami lokalnymi” – wyjaśnia Jakub Supera, główny koordynator projektu – „Chodzi nam o stworzenie miejsca, w którym udałoby nam się przekuć kapitał towarzysko-sąsiedzki młodzieży w kapitał stowarzyszeniowo-obywatelski. Nasza obecność w MSNie stanowić będzie symulację tego projektu, który chcemy dalej realizować.”. Można zatem powiedzieć, że obecność „Tłoczni” w MSNie będzie namiastką tego, co jej członkowie będą chcieli stworzyć w przyszłości. Jest to skądinąd interesujące, że chcąc stworzyć miejsce, które będzie zbierało osoby z pomysłami i będzie animowało przestrzeń miasta, członkowie grupy zdecydowali się na założenie kawiarni. Jak uważa Supera: „Kawiarnia ściąga ludzi, którzy są potencjalnie zainteresowani działaniem, choć nie muszą nic robić. Dzięki ich obecności, nawet przypadkowej, tworzy się potencjał na przyszłość, żeby zaangażować kiedyś takich ludzi w projekty”. Ponadto kawiarnia jest miejscem, które udostępnia zaplecze nie tylko na działania, ale również na spotkania, szkolenia etc. Jest to również dobra okazja na zapoznanie się z problemami prowadzenia biznesu.

Przykład „Tłoczni” pokazuje, że w Warszawie nawet osoby stosunkowo młode (licealiści, studenci pierwszych lat) są w stanie zrobić coś, jeśli tylko chcą. Starają się przekonać, iż nie ma znaczenia, czy jest się bogatym, czy jest się stąd, czy spoza stolicy, ważna jest „chęć zrobienia czegoś” – to podstawowe hasło członków „Tłoczni”. Nie mają oni zapędów politycznych, są zwartą grupą znajomych, która chce pokazać, że każdy młody człowiek, jeśli chce, to może w Warszawie zrealizować swój projekt. Dlatego realizują je sami oraz pokazują przy tym innym, w jaki sposób można tego dokonać.

Wojciech Kacperski


Posłuchaj jak służewiecka Smródka gra na pozytywce

 

Od soboty do 12 września nad rzeką Smródką w Dolince Służewieckiej można słuchać tropikalnych rytmów wybijanych przez wielkowymiarową pozytywkę. Autorami Quantum, jak przewrotnie nazywa się muzyczna maszyna, są Trond Nicholas Perry, norweski artysta, który od 3 lat mieszka w Polsce i Agata Sander, architektka z biura Marka Budzyńskiego.

„Zazwyczaj najpierw masz instrument i za jego pomocą komponujesz melodię. Tutaj najpierw powstała melodia, a potem musieliśmy stworzyć instrument, który by pasował zarówno do niej, jak i do rzeki.” – opowiadają autorzy instalacji – „Niezwykłe w tym projekcie jest to, że musimy się odnieść do części natury, której tak naprawdę nie kontrolujemy, w tym sensie jest to projekt bardzo mocno zorientowany na otoczenie. W tej instalacji wszystko jest właściwie zdefiniowane nie przez nas, ale przez to, co nas otacza. Dlatego dźwięk, który skomponowaliśmy, jest nieco tropikalny, mieliśmy przed oczami obraz lata w Dolince, rzeki, bujających się traw.  Od pierwszego momentu byliśmy zainspirowani tym strumieniem. Czuliśmy, że jest to źródło tożsamości dla całej tej okolicy i źródło energii dla całej tej zieleni. Smródka jest prawie jak osoba, robi, co chce i bywa czasem naprawdę trudna, więc tak naprawdę robiliśmy ten projekt w trójkę. Mieliśmy nadzieję, że nasz projekt wywoła po prostu uśmiech na twarzach spacerujących tutaj ludzi.”

Efekt wakacyjnego relaksu zdecydowanie udało się osiągnąć. Quantum wywoływał bardzo pozytywne komentarze ze strony zarówno mieszkańców okolicznych bloków jak i kulturalnych wyjadaczy: – Jest przepiękny, taki prosty i poetycki zarazem. – oceniła Bogna Świątkowska. Równocześnie w okolicach pawilonu M3 otworzyły się jeszcze dwie mini-instalacje. Tajemniczy projekt 0,01m3, autorstwa Tomasza Gancarczyka z Centrali zawisł na drzewie. Nad pawilonem natomiast powiewają balony, Platforma widokowa, instalacja Marka Happacha i Iwo Kęsego. Nie będziemy zdradzać wszystkich szczegółów, zachęcamy natomiast, żebyście odwiedzili Dolinkę Służewiecką i poleniuchowali jeszcze wakacyjnie w rytm tropików.

Ula Siemion

 

 


pozytywne dźwięki przyciągają do rzeki, na pierwszym planie Trond Nicholas Perry i Agata Sander

 

Quantum jest „wyłączany” na noc, z prądem spływają nie tylko patyki i trawa, które mogą zablokować koło, ale również szczury wodne, co dowodzi, że złe imię Smródki jest tylko wspomnieniem dawnych czasów

 

nieustająca kolejka do instalacji 0,01m3

 

latająca Platforma widokowa nad pawilonem M3


 

Film o Quantum [obejrzyj tu]

zdjęcia i film: Ula Siemion

 

 

Instalacje są częścią projektu M3 zrealizowanego przez Stowarzyszenie Odblokuj, w ramach festiwalu Warszawa w Budowie 3.


Zaprojektuj balkonowy park kieszonkowy

Potrzeba posiadania i uprawiania kawałka ziemi – ogrodu, jest być może najistotniejszym czynnikiem wpływającym na “rozlewanie się miast”. Dla mieszkańców wielkomiejskich osiedli jednym z “zamienników” ogrodu, obok działek czy ogrodów wspólnotowych, może być balkon. Jednak w nowych blokach, rzadko zauważamy balkony funkcjonujące jako ogród czy jako miejsce rekreacji. Zamiast tego na balkonach straszą rdzewiejące rowery, drabiny, paczki kafelków po remoncie kuchni z przed kilku lat. Czasami znajdzie się smutna, pojedyncza, zbrązowiała tuja. Co więcej, niektóre spółdzielnie wprowadzają restrykcje dotyczące możliwości ozdabiania balkonów  (http://www.mmkielce.eu/artykul/piekno-nie-zawsze-pozadane-dziwny-zakaz-na-slichowicach-162350.html). Wśród wielu mieszkańców bloków dominują uprzedzenia wobec zieleni (rośliny na balkonie = robaki w mieszkaniu, vide komentarz pod w/w artykułem: „śliczne są kwiaty, wiadomo upiększają. Ale balkon to nie działka, ludzie leją wodę a to dla murów jest niezdrowe, po drugie do mieszkań wchodzi robactwo).

Balkony budują formę fasady budynków, kształtują przestrzeń publiczną będąc tą jej częścią, na którą my, mieszkańcy bloków mamy największy wpływ. Stanowią one także przedłużenie prywatnej domeny mieszkania. Bywają ogrodem.

Balkony powstałego w latach 70-tych Osiedla Służew nad Dolinką są prawdopodobnie najbardziej charakterystycznym detalem architektonicznym blokowisk południowej Warszawy. Są one też wraz z ze swoimi odpowiednikami z bloków z Osiedla Torwar najbardziej rozpoznawalnymi warszawskimi balkonami. Spółdzielnia Służew nad Dolinką organizuje co roku konkurs na najpiękniejszy balkon (http://www.smsnd.pl/konkurs_balkonowy_1.html), my – projektanci, architekci, architekci krajobrazu możemy wiele się nauczyć od balkonowych hobbystów.

Dlatego też chciałbym zaprosić Was na spotkanie dotyczące ogrodów na balkonach i wycieczkę po osiedlu Służew nad Dolinką (2.10.2011, Dom Kultury Służew). Wraz z balkonowymi ogrodnikami-hobbystami będziemy poszukiwać najciekawszych i najładniejszych zielonych balkonów. Zobaczymy jak dekorowane są balkony bloków z lat 70-tych i te z nowych, strzeżonych osiedli. Porozmawiamy o rozwiązaniach projektowych,  porównamy ich wielkość, sposób użytkowania i znaczenie w kształtowaniu przestrzeni wspólnych osiedla.

Chciałbym też abyśmy – jako uczestnicy festiwalu zmierzyli się z zaprojektowaniem balkonowego parku kieszonkowego – miniaturowej przestrzeni rekreacji, aktywności, wypoczynku, zabawy. Zapraszam was do wykonania ćwiczenia projektowego.

 

Ćwiczenie projektowe przeprowadzamy na dowolnym służewskim balkonie, wszystkie one (te w blokach z lat 70-tych) są w zasadzie takie same: mają 4,8m2 i wymiary 234 x 207 cm.

Gdybyście mieszkali na Służewie, jak wyglądałby wasz balkon? Szukamy nieszablonowych wypowiedzi, wskazujących nietypowe, urozmaicone pomysły na wykorzystanie niewielkiej przestrzeni balkonu.

Projekty, wizualizacje, rysunki zostaną zaprezentowane w trakcie spotkania
z mieszkańcami Służewa i uczestnikami festiwalu Warszawa w Budowie 3 (2.10.2011 godz. 14). Każdy z autorów będzie mógł opowiedzieć o swoim pomyśle oraz skonsultować go z służewskimi hobbystami balkonowymi oraz architektami krajobrazu z SGGW.

Osoby zainteresowane udziałem w ćwiczeniu, prosimy o kontakt na adres mailowy (balkonyWWB3@gmail.com).  W wiadomości zwrotnej dostaniecie plik .tiff lub .ai z planem balkonu oraz zdjęcia balkonów, które mogą posłużyć przy tworzeniu wizualizacji komputerowej lub rysunku.

Projekty (1-3 strony dostosowane do prezentacji w Power Poincie) należy przesyłać do 01.10.2011 na adres mailowy: balkonyWWB3@gmail.com

Pobierz broszurę!


Krzysztof Herman

 


Tożsamość osiedla „Służew nad Dolinką”

Jakim miejscem jest osiedle „Służew nad Dolinką”? Jak tam się żyje? Co stanowi tożsamości miejsca i jaka czeka je przyszłość? To tylko kilka pytań, na które odpowiadali uczestnicy i uczestniczki spotkania „Przeszłość i przyszłość SND”, które odbyło się w środę na pawilonie M3. Dyskutowali: Halina Kasprzak (lokalna blogerka), Krzysztof Herbst (socjolog miasta), Ewa Willman (dyrektorka Służewskiego Domu Kultury), o. Witold Słabik (probosz parafii św. Dominika), Marek Rapacki (dziennikarz, lokalny aktywista), oraz grono mieszkanek i mieszkańców osiedla. Głos zabrali również autorzy wideo sondy „Historie znad Dolinki”, Paulina Jeziorek oraz Tomasz Adamczyk.

Wszyscy zgodnie stwierdzali, że w SND żyje dobrze, wygodnie i przyjemnie. Ewa Willman mówiła o oddechu jaki dają nieregularnie umieszczone bloki. Pojawiały się również głosy o specyficznym sentymencie, który budzą świecące się w nocy okna blokowiska, bo wtedy „czuje się, że tu mieszkają ludzie”. Krzysztof Herbst przypominał, że SND to było osiedle, na które się chodziło oglądać dobrą architekturę. Zwłaszcza balkony, na tyle duże, że nie tylko można było na nie wyjść, ale też wstawić stolik i zjeść śniadanie. Paradoksem za to było to, że planistom udało się narysować osiedle odwrócone tyłem do Dolinki. Mimo, że Dolinka była tuż obok, projektanci jednak tego nie widzieli. Bardzo możliwe, że trochę inne usytuowanie bloków sprawiłoby, że Dolinka byłaby silniej odczuwana nie jako sąsiedztwo, ale jako część osiedla.

Równie ważne było poczucie bezpieczeństwa.. Mimo, że mieszkańcy jeszcze pamiętają o morderstwach w Dolince na początku lat 90-tych. Na szczęście obecnie okolica jest przyjazna, a po dawnych rozbojach pozostała tylko legenda i piosenka Tede „Rzeźnik z Esende”. W dolince mieszkanki i mieszkańcy nawet w nocy czują się bezpiecznie. Osiedle zaś obecnie jest monitorowane, co – jak pokazała sonda – przeszkadza części młodszych mieszkańców, zwłaszcza dzieciom. Jednocześnie te same osoby mówią, że dobrze, że można liczyć na interwencje policji i straży miejskiej. Jak w każdej zróżnicowanej społecznie i wiekowo grupie, pojawiły się głosy, o uciążliwości młodszych i starszych pijaków się pojawiały, ale były one nieliczne. Szybko jednak spotkały się z ripostą jeden z młodszych mieszkańców, ojca dwulatki, który podkreślał, że często to właśnie ze strony tych „meneli” można liczyć na pomoc z włożeniem wózka do samochodu, podczas gdy inni przechodzą obojętnie.

Większość obecnych miała za sobą działalność w klubach kultury, pracę na stanowisku radnej lub radnego dzielnicy, czy w zarządzie spółdzielni. Liczą, że wkrótce Nad Dolinką Stanie nowy kultury i nie będą musieli spotykać się w barakach. Choć jedna z osób z nostalgią wspominała te spotkania w surowych warunkach. Tak jak samo jak trudne początki mieszkania na osiedlu. Halina Kasprzak przypominał jako to 34 lata temu, kiedy chodniki nie były jeszcze gotowe, więc do pracy szło się w kaloszach, które na wysokości ul. Wałbrzyskiej zamieniało się na pantofle. A w drugą stronę – odwrotnie.

Przedmiotem dyskusji był również kształt otaczającej zieleni – czy ma być uregulowana, czy zostać się dzikim terenem. Przeważające głosy opowiadały się za dzikim charakterem okolicy. Jeśli ktoś mówił o uregulowaniu zieleni, to ze względu na dzieci. Oświetlona okolica z alejkami (niekoniecznie asfaltowymi) byłaby bardziej prorodzinna, zwłaszcza dla osób z mniejszymi dziećmi, spacerujących z wózkami. Na szczęście w Dolince jest park krajobrazowy i służy jako kanał napowietrzający, więc nie trzeba się obawiać, że ją zabudują. Warto za to, nawet z innych części miasta przyjeżdżać tam na spacery, zwłaszcza przed 11 września, póki w Dolince stoi pawilon M3.

Joanna Erbel

 



Wojtek Kłosowski: Planowanie miasta jest jak planowanie wspólnego mieszkania

Wojtek Kłosowski

Joanna Erbel: Wojtku, jednym z obszarów walki o miasto do wygodne życia dla różnych grup mieszkanek i mieszkańców jest kwestia planowania przestrzennego. W jaki sposób Ty rozumiesz pojęcie planowania w odniesieniu do miasta?

Wojtech Kłosowski: Dobre pytanie, jak się chce na nie poważnie odpowiedzieć, to trzeba sobie zadać inne poważne pytanie: czym jest miasto? Żeby planować miasto, zmiany w mieście, rozwój miasta, to ja muszę wiedzieć czym jest miasto. W Polsce się utarł taki niedobry zwyczaj, że się używa pojęcia planowanie do planowania urbanistycznego, przestrzennego, a to jest za mało. Tak można było myśleć o miastach idealnych w renesansie, jak władca sobie postanowił wybudować miasto na pustym terenie i planowanie polegało na wymyślaniu struktury przestrzennej, ale wtedy też się myślało o tym, czym się ta przestrzeń wypełni, że rynek musi być po środku, żeby obywatele w centrum właściwie odczytali pozycje ratusza wobec innych budynków. My nie tworzymy miast od zera, tylko planujemy i zarządzamy miastami, które już istnieją.

JE: To czego nie bierze się pod uwagę? O czym się zapomina?

WK: Planiści tworząc plany miast, uważają swoją dziedzinę za wyodrębnioną i nie wytworzyła się metodologia stałej partnerskiej współpracy między planistami czy specjalistami, którzy planują inne dziedziny miasta. Używanie terminu planowanie tylko w odniesieniu do przestrzeni, powoduje realną szkodę.  Na przykład socjolog miasta z urbanistą nie ma wspólnego języka, albo ma bardzo ograniczone pole. Animator kultury, który też planuje miasta, ekonomista, działacz społeczny oraz dziesiątki różnych osób, które planują różne sfery istnienia miasta, oni nie operują tym samym językiem i nie mają się jak dogadać i niezrozumienie jest w obie strony. Planista nie potrafi swoim językiem wytłumaczyć co, albo po co zrobić, a w najgorszym przypadku po co realizuje pewne rzemiosło planistyczne. Często wynika to z braku kształcenia planistów w Polsce. Oni nie rozumieją języka, którym mówią tamci. Planowanie przestrzenne jest dziedziną narzędziową, nie formułuje samoistnych, samodzielnych celów. Planujemy układ przestrzenny po coś, a to coś jest poza planowaniem: żeby się ludziom żyło lepiej, żeby się miasto przewietrzało. Cele się formułuje w innych dziedzinach. Często mam wrażenie, że planiści są trochę sfrustrowani i nie formułują samodzielnych i próbują działać jakby wbrew logice miasta. Mówią coś na gruncie planowania przestrzennego, a reszta ma się dostosować, na przykład: Pałac Kultury powinien być na skrzyżowaniu różnych osi widokowych, bo żebym jadąc przez skrzyżowania widział pałac Kultury. I to jest wartość, do której według nich powinny się dostosować wszystkie inne.

JE: Mówisz, że konieczne jest włączenie szerokiego grona osób do procesu planowania, jednak bardzo często jest to trudne ze względu na to, że miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego wydają się być dość abstrakcyjne dla osób niebędących specjalistkami i specjalistami.

WK: Racja, ale przełożenie procesu planowania na zrozumiały język nie jest niemożliwe. Dobrze jest o tym dyskutować na bardzo prostym modelu. Jak zaczynamy mówić o planowaniu miasta, to – tak jak mówisz – olbrzymia część ludzi wyłącza się, bo się nie czuje kompetentna w myśleniu o takim stanie. Mówią: „Bo ja się czuję niekompetentny w ustawianiu mebli w swoim mieszkaniu, a cóż dopiero z ustawieniem przestrzeni miejskiej”. Mają poczucie, że nie umieliby powiedzieć czego chcą w przestrzeni swojej dzielnicy, a miasto onieśmiela skalą.

JE: To w jaki sposób mówić, aby tacy ludzie się nie zniechęcali?

WK: Dobrze jest o mieście mówić na takim modelu, którym dobrze odzwierciedla problemy każdego z nas, czyli na modelu mieszkania. Wyobraźmy sobie symboliczny model miasta jako kilkupokojowego mieszkania, w którym mieszka wielopokoleniowa rodzina, jedni się miedzy sobą lubią, drudzy nie, wujek przeszkadza wszystkim, a babcia ma najwięcej pieniędzy, a dzieci rozrabiają itd.. To są różne grupy społeczne o różnym poziomi zamożności i uciążliwości i jest ograniczona przestrzeń i teraz planowanie przestrzenne w mieście przynosi takie skutki społeczne, jak planowanie przestrzenią tego mieszkania. I jeśli ktoś czegoś unika, to to nie wpływa tylko na sytuację ludzi, tylko na sytuację w całym mieszkaniu, jak ktoś zarządzi regulamin korzystania z łazienki czy korzystania z innej przestrzeni wspólnej, to to wpływa na każdego. Planista musi sobie zdawać sprawę, że jak on planuje wycinek miasta, to to wpływa na sytuację całego miasta i rozległych przestrzeni. Postawienie jednego apartamentowca w jednym miejscu zmienia kontekst tak szeroki, że na pewno nie widzi tego developer, który dostał pozwolenie na zabudowę. Taka generalna odpowiedź: każda zmiana planistyczna bardzo daleko wpływa skutkami na życie ludzi i daleko więcej, niż dla tej grupy, dla której ta zmiana jest robiona. Jeśli poszerzamy ulicę, żeby kierowcom się lepiej jeździło, to bardzo często próbujemy taki projekt zewaluować, co się zmieniło w sytuacji miasta, a trzeba zewaluować to, co się zmieniło w sytuacji użytkowników miasta. Okazuje się czasami, że skutki danej decyzji dla innych grup, niż zaplanowali beneficjenci są dużo, dużo ważniejsze. Zmieniło się niewiele, ale na przykład utrudniło się rowerzystom, kompletnie uniemożliwiło się (chodzenie) pieszym, poziom hałasu.

JE: A jak rozumiesz przestrzeń publiczną? W jaki sposób powinniśmy o niej myśleć?

WK: Najlepiej porównać ją do modelu mieszkania i zamieszkującej je rodziny. Wyobraźmy sobie sytuację mieszkamy w jakiś pokojach, ale mamy też salon, w którym oglądamy telewizję, spotykamy się, tam leżą gazet, które wszyscy czytają, to jest przestrzeń, gdzie nas odwiedzają goście, gdzie można rozmawiać o wszystkim, ona nie jest niczyja, w sensie nie można jej zamknąć przed kimś, przestrzeń, gdzie też się uczymy współbytowania, bo na przykład w sypialni każdy może robić, co chce, muszę przestrzegać norm. Wyobraźmy sobie w takim mieszkaniu, gdzie mamy przestrzeń publiczną, w sensie placu miejskiego, ale mamy też przestrzeń publiczną, czyli łazienkę i korytarz, o charakterze technicznym: ulice, chodniki i przestrzeń o charakterze bytowym: parki, chodniki.

JE: A to nie jest dla Ciebie przestrzeń o charakterze prywatnym?

WK: To się miesza. Wszyscy wiemy, że ulubionych gości przyjmujemy w kuchni, bo jest tam bardziej domowa atmosfera. W różny sposób bywa się też w mieście. Wszyscy musimy pogodzić się z tym, że każdy ma inne potrzeby, jest inaczej wychowany. Ulica ma być miejscem, przez które przechodzimy, a park, do którego idziemy, a w praktyce jest inaczej, bo przechodzimy przez park, gdy wracamy z pracy do domu, a na ulicy rozmawiamy. Nie ma tutaj błędu. Planista ma prawo zaproponować jakieś funkcje, a użytkownik je trochę uszanować, albo zmodyfikować.  Mówię tutaj o tym porządku zaplanowanym, ale z całą świadomością, że nikt nie ma obowiązku, żeby miasta używać tak, jak było zaplanowane. Ale wróćmy do przykładu tego mieszkania: mamy jakieś przestrzenie wspólne i wyczuwamy, że jak jest nabałaganione w kuchni, to mieszkańcom nie przeszkadza, ale jak będzie nabałaganione w salonie, to przyjdzie ksiądz po kolędzie i będzie trochę wstyd. W ramach wspólnego użytkowania przestrzeni układają się zwyczaje. Podobnie jest z różnymi rodzajami przestrzeni publicznej. Oczywiście mogą się w danej rodzinie trafić jednostki, które się buntują, albo w różnym stopniu ten porządek szanują. Różne osoby mogą mieć też różne sposoby, aby forsować swoją wizję. Wyobraźmy, że babcia, która mam najwięcej pieniędzy trzymanych gdzieś w bieliźniarce, mówi: słuchajcie, dam wam na lodówkę, ale środek dużego pokoju jest mój, nie wolno wchodzić, ja tam ustawiam fotel i swój dywan i tam nie wolno wchodzić. Za to macie kasę na lodówkę, która jest realna potrzebna. Zmieniliśmy sytuację funkcjonowania nie tylko dywanu i całego pokoju, ale też całego mieszkania i całej rodziny. Sprzedaliśmy jakiś fragmencik, ale bez niego nie da się oglądać telewizji i zaprosić księdza po kolędzie, a jak przyjdą koledzy oglądać mecz, to babcia się nie zgodzi. To jest taki model, który pokazuje jakie są skutki wyprzedawania przestrzeni miejskiej. To, że mieszkamy w tym mieszkaniu, znaczy dla nas wszystkich więcej, niż to że użytkujemy pilnujemy swojego. My też korzystamy z umowy społecznej i dobrodziejstwa tego, że są wartości wspólne, np. ja się godzę, żeby ktoś nie śmiecił, a sam sobie włączam telewizor tam, gdzie mogę. Przestrzeń publiczna jest potrzebna w ogóle po to, żeby życie kwitło, bo ona się przez takie życie społeczne w skali marko… ona się gdzieś rozpełza, gdy przestrzeni publicznej nie ma, bo babcia mówi: ja tu sobie wykupiłam środek, ale możecie siąść pod ścianami i jakoś sobie rozmawiać.

JE: Ale co do metafory to, co jeśli babcia nie chce środka salonu tylko miejsce przy kaloryferze, czyli taką przestrzeń, która trochę odcina przestrzeń wspólną, ale jest trochę z boku?

WK: W ogóle tak jest, że miasto składa się z wielu, różnych przestrzeni publicznych i całej masy przestrzeni, które są w jakimś stopniu prywatne, a w jakimś publiczne, np. ogród Saski, to jest ogród magnacki, który rodzina oddała mieszkańcom Warszawy, żeby mogli spacerować. Jest masę krytycznych opracowań na temat przestrzeni centrów handlowych, które są takimi pseudo publicznymi przestrzeniami. Ja nie chciałbym się dać ponieść fali bezmyślnego krytycyzmu, one spełniają pewną rolę np. są przyjaznymi miejscami spotkań, jeśli ktoś lubi centrum handlowe, a widać, że ludzie lubią, bo zawsze jest tam tłum. Zawsze przestrzeń miejska jest przestrzenią negocjacji, co komu i w jakim stopniu udostępnimy, a co komu pozwolimy ogrodzić jako swoje. Tylko, że to musi być negocjacja, a nie z pozycji siły. Ja nie widzę błędu w tym, że babcia poprosiła o swój kącik w pokoju, ale co innego, jak ona sobie to kupuje, jako jedyna, która ma pieniądze i dyktuje warunki. To jest problemem, bo załóżmy, że w sytuacji skrajnej, babcia jest umierająca i ma jeszcze 3 miesiące życia i potrzebuje łóżko w miejscu, gdzie z każdej strony będzie dostęp, gdzie nie będzie okna, bo ją światło razi… i wychodzi, że jedyną przestrzenią jest ten środek pokoju. Wtedy wszyscy się godzą i przestrzeń jest przez jakiś czas zajęta, ale my się godzimy i to nie jest tak, że ktoś nas przygniótł swoją przewaga finansową. Tylko zważyliśmy interesy i czyjś interes prywatny uznaliśmy za ważniejszy i możemy odstąpić od swojego interesu. Może takim przykładem jest stadion: nie wszyscy kibicują piłce nożnej, ale to podlega negocjacji i nie-kibice godzą się, że stadion jest potrzebny.

JE: W Warszawie stadion nie powstał w ramach negocjacji, tylko odgórnego dekretu i pewnych przesunięć finansowych.

WK: No właśnie, ale mogą być takie przykłady, że część przestrzeni się oddaje grupom wąskim, mogą być one szerokie i stają się, to się nazywa w ekonomii dobra klubowe. Dobra klubowe to są takie, z których korzysta się w sposób niekonkurencyjny, to znaczy tak, że ja jestem widzem na stadionie i nie wykluczam innych osób z takiego samego prawa, ale ilość miejsc jest wyczerpywalna. Ilość pieniędzy na jedno miejsce jest możliwa do wyliczenia i wiadomo ile inwestujemy w jedno miejsce. W przestrzeni publicznej jest bardzo prosty sposób szacowania wartości pieniężnej: za ile ona pójdzie na rynku, nie ma prostszego sposobu, ale nie ma żadnego sposobu szacowania wartości niepieniężnej, którą ta przestrzeń ma i urzędnik wie za ile sprzedaje, ale nie ma pojęcia jaką wartość za te pieniądze sprzedaje, bo nie ma narzędzi i nie ma jak tego policzyć. O ile zmniejszy się dobrobyt mieszkańców Warszawy z powodu zabudowania kolejnej działki z apartamentowcem, który będzie ogrodzony. Na pewno da się takie narzędzie skonstruować, ale na razie nie ma zainteresowanych na takie narzędzia, trzeba by było zrobić bardzo dobre badania społeczne, subtelną metodę analizy ekonomicznej zastosować i spróbować w mniejszej skali, jakie błędy są i poprawić to. Zamawiającym powinno być miasto i to ono powinno chcieć mieć takie narzędzia. Żeby miasto wiedziało, jak sprzedaje działkę ile to jest warte, jak sprzedaje za 20 milionów, to czy to nie jest warte 60 milionów, w przeliczonym na pieniądz dobrobycie mieszkańców. Jak nie mam tego narzędzia, to trochę nie wiem czy nie sprzedaje siekierki za kijek. Trochę dziwię się władzom miasta, że nie są sponsorami takiej metodologii, bo jakby zrobić zebranie mieszkańców, bo na pewno powinien być w tym bardzo duży udział takiej partycypacyjnej oceny, subiektywnego poczucia wartości terenu. Metodologia powinna być naukowa, czyli powtarzalna, intersubiektywnie kontrolowalna i zapłacić za to powinno miasto w swoimi interesie, żeby ktoś potem pani prezydent nie powiedział, że nieodpowiedzialnie gospodaruje mieniem. Żebyśmy w końcu zrozumieli, że te wartości subtelne, takie poczucie fajnej przestrzeni w koło też dają się przeliczyć na wartości pieniężne, że to nie jest tak, że przez to, że po jednej stronie są mocne argumenty, to to jest silniejsze niż tamto. Jest taki stereotyp urzędników miejskich, którzy się obracają w świecie cyfr, którzy rzeczy dają się wyrazić ilościowo są twardszymi rzeczami niż te, które się da wyrazić jakościowo. Czyli na przykład mamy ankietę jakości życia mieszkańców, czy jakieś wskaźniki pojazdów są mocniejszym faktem niż opis. Natomiast badacz społeczny wie, że od pytania ile jest ważniejsze pytanie jak? Po co? I tu jest chyba ten problem, że w przestrzeni publicznej łatwiej jest powiedzieć jak i po co ona jest potrzebna, a trudniej jest wyrazić tą potrzebę ilościową, dlatego jest dość trudno dotrzeć do urzędników z takim przekazem, że każda decyzja o sprzedaży gruntów to musi być porównanie dwóch wartości na różnych szalach.

JE: Jednym z takich narzędzi pozwalających zapobiec dyskryminacji pewnym grup, np. osób pełniących role kobiece, jest gender budgeting, czyli planowanie wrażliwe na płeć. W jaki sposób można rozpoznać ten wymiar dyskryminacji w przestrzeni?

WK: Nierówne traktowanie w wydatkach budżetów samorządowych potrzeb kobiet i mężczyzn jest praktyką o tyle powszechną, co trudną do zaobserwowania. Żadne przepisy prawa nie różnicują przecież dostępu kobiet i mężczyzn do usług czy obiektów publicznych a więc pozornie wydatki budżetu są „płciowo neutralne”. Tymczasem dokładniejsze badanie bud­żetu pod kątem uwzględniania w nich potrzeb każdej z płci pozwala wychwycić różnice, które odbijają się negatywnie na zsumowanej efektywności społeczno-gospodarczej (bo – mówiąc najprościej – obniżają szanse indywidualnego rozwoju ponad połowy społeczności). O ile mi wiadomo, dotychczas  żadne miasto w Polsce nie podjęło próby planowania budżetowego z nastawieniem na wyrównywanie szans kobiet i mężczyzn. Jak miałoby wyglądać takie planowanie? Można dość szczegółowo wyobrazić sobie metodę szacowania udziału w korzystaniu z poszczególnych wydatków każdej z płci.

JE: Jakie kroki powinno się podjąć?

WK: Konieczne jest zidentyfikowanie w budżecie całkowitej sumy wydatków na rzecz poszczególnych zadań (a więc de facto trzeba doprowadzić budżet do postaci zadaniowej). Co ważne, zadania muszą być formułowane nieco inaczej, niż w typowym budżecie zadaniowym: nie całościami wykonawczymi (np.: „remont jezdni, chodnika i budowa ścieżki rowerowej”, czy „renowacja zieleni na skwerze”, albo „budowa placu zabaw” itd.), ale całościami funkcjonalnymi, (oddzielnie: jezdnia, oddzielnie chodnik i ścieżka rowerowa, bo każda z tych części infrastruktury ma innych użytkowników; za to skwer i usytuowany na nim plac zabaw – jako jedno zadanie, bo użytkuje je ta sama grupa mieszkańców w podobny sposób). Czyli, jeżeli zadanie dotyczy usprawnienia usługi świadczonej już obecnie, należy dokonać (poprzez badanie użytkowników lub innymi dostępnymi w danej sprawie metodami) oceny, jak kształtował się dotychczas procentowy udział obu płci w korzystaniu z tej usługi.

JE: A w przypadku nowych usług?

WK: Jeżeli zadanie dotyczy uruchomienia nowej usługi, która dotychczas nie miała użytkowników, należy oszacować przyszłe korzystanie z niej takimi metodami jak zdobycie danych porównawczych z innego, możliwie podobnego ośrodka, gdzie taka usługa już działa. Przeprowadzenie lokalnych badań zainteresowania społecznego osób obu płci nowo uruchamianą usługą. Oraz oszacowanie eksperckie, czyli na przykład oszacowanie liczby wyspecjalizowanych organizacji pozarządowych. Jeżeli w odniesieniu do jakiegoś zadania nie da się zastosować żadnej z tych metod, lub w danym wypadku dostarczają one wyników w oczywisty sposób niewiarygodnych, przyjmuje się równy udział obu płci w korzystaniu z danego zadania.

JE: Co dalej?

WK:    Po zakończonej ocenie udziału procentowego obu płci w korzystaniu z danego zadania dzieli się odpowiednio zsumowaną kwotę wydatków na dane zadanie, wyliczając odrębnie kwotę wydatków (dokonanych lub planowanych) na sfinansowanie potrzeb mężczyzn i odrębnie kwotę wydatków na sfinansowanie potrzeb kobiet. Wydatki „męskie” i „kobiece” sumuje się następnie w skali całego budżetu i porównuje ze sobą. W budżecie zbalansowanym proporcje tych wydatków powinny być bliskie procentowemu udziałowi kobiet i mężczyzn w populacji. Budżetowanie ukierunkowane na równość szans obu płci odkrywa najczęściej, że zwyczajowo lub nawykowo lepiej finansowane są te dziedziny życia społecznego i te elementy infrastruktury, z których intensywniej korzystają mężczyźni. Odczucie decydentów jest często takie, że są to „ważniejsze”, „istotniejsze” pozycje wydatków. Przełamywaniu tego absurdalnego stereotypu służy właśnie gender budgeting.

JE: Czy to wystarcza?

WK: Potrzebne jest jeszcze istotne wyjaśnienie: może się wydawać, że opisywana metoda gender budgeting zakłada w sposób nieuprawniony trwałość podziału ról społecznych pomiędzy kobiety i mężczyzn (a nawet konserwuje ten podział). Na przykład, skoro kobiety obecnie częściej są obciążone opieką nad małymi dziećmi, to wydatki na przedszkole uzna się w tej metodzie za inwestycję w potrzeby kobiet (co byłoby przecież nieprawdą). Odpowiedź jest następująca: praktyka pokazuje, że dofinansowanie dziedzin, które dotychczas są głównie obszarami aktywności kobiet, podnosi atrakcyjność tych dziedzin, ich prestiż i przyciąga do nich także mężczyzn, a więc – w ten sposób przyczynia się do wyrównywania szans, przez bardziej wyrównaną aktywność obu płci w poszczególnych dziedzinach.

 

wywiad spisała Agnieszka Witkowska

 

- Koniec części pierwszej – c.d.n -

 

Wojtek Kłosowski – Specjalista w dziedzinie strategicznego planowania rozwoju lokalnego, wykładowca akademicki, autor licznych publikacji na ten temat. Członek-założyciel Zielonych 2004. Ekspert od samorządu lokalnego, autor wielu książek o tematyce samorządowej; specjalista w dziedzinie planowania strategicznego. Specjalizuje się także w tematyce rewitalizacji zdegradowanych obszarów miejskich. Jest autorem licznych lokalnych programów rewitalizacji polskich miast. Jest wykładowcą i trenerem licznych programów szkoleniowych dla samorządów i organizacji pozarządowych.

Pełna wrażeń niedziela na Służewiu z M3

M3 pawilonNiedziela z M3 na Służewiu nad Dolinką obfitowała w wydarzenia. Od rana odbywały się warsztaty dla dzieci archiTEKTURKI, a fotograf Konrad Ćwik robił w studio zaaranżowanym na tyłach pawilonu M3 zdjęcia mieszkankom i mieszkańcom Służewia. Powstało 48 portretów, indywidualnych i grupowych. Każda z osób dostanie na pamiątkę swoje zdjęcie. Wernisaż fotografii odbędzie w sobotę (3 września), o g. 18 w pawilonie M3.

Równolegle toczyła się akcja SND to lubię, podczas której przybyłe osoby wtykały kolorowe chorągiewki wtykane w mapę Służewia. Żółte oznaczały miejsce najbardziej lubiane, różowe, te w których bywa się niechętnie, zielone zaś – obecnie nieciekawe, ale posiadające potencjał. Zebrane wyniki posłużą jako materiał do dyskusji. Pierwsza z nich, Tożsamość osiedla SND, odbędzie się już w najbliższą środę (31 sierpnia), o 18. Wezmą w niej udział: Halina Kasprzak (lokalna blogerka), Krzysztof Herbst (socjolog miasta), Ewa Willman (dyrektorka Służewskiego Domu Kultury) oraz Grzegorz Jakubiec (w-ce prezes SM). Kolejna – w następną środę (7 września), dotyczyć będzie Przeszłości i przyszłości SND.

Poza warsztatami i sesją fotograficzną, dużym powodzeniem cieszyła się również joga na trawie. Kto nie był, może skorzystać z bezpłatnej jogi już dziś o g. 18, albo w nadchodzące niedziele (4 i 11 września) o g. 15.

Ważnym elementem dnia był również ponad trzygodzinny spacer po architekturze Służewia prowadzony przez Karolinę Andrzejewską, Katarzynę Juchniewicz oraz Grzegorza Mikę. Wycieczka ruszyła spod kościoła Św. Katarzyny, aby przejść do kościoła Św. Dominika, przez osiedle „Służew-Parcele”, do osiedla z wielkiej płyty, gdzie poza blokami, można było dowiedzieć się o architekturze dwóch szkół: klasycznej „Tysiąclatki” (szkoły podstawowej nr 320 im. Ignacego Paderewskiego) oraz szkoły nr 46 im. Stefana Starzyńskiego, założonej przez Towarzystwo Przyjaciół Dzieci.

 

Joanna Erbel

 

SND To lubię

SND_To lubie

Wyniki akcji SND to lubie

 

Fotosesja Ćwik

Konrad Ćwik fotografuje jednego z mieszkańców SND

 

fot. Marlena Happach


Na Służewiu w dolince stanęło M3

Od dzisiaj w Dolince Służewickiej, obok gospodarstwa przy ul. Elsnera można obejrzeć makietę M3 w skali 1:1. Biały domek ze sklejki jest wiernym odwzorowaniem dwupokojowego mieszkania, które jest typowe dla otaczających go bloków. W Dolince, wokół makiety M3 pełniącej funkcję pawilonu, odbędzie się seria warsztatów architektonicznych, kulinarnych, fotograficznych oraz joga – wszystko dla osób różnych grup wiek. Będą spotkania dotyczące przyszłości i przeszłości Służewia Nad Dolinką, pokazy filmów oraz wystawy. Powstanie również kilka instalacji: Muzyczna Maszyna, Nicholasa Tronda Perry’ego i Agaty
Sander – pozytywka, która zagra melodię strumyka. Platforma widokowa, Marka Happacha oraz Iwo Kęsego, pokazująca alternatywne wykorzystanie służewskiego balkonu. Mobilna kuchnia dla pawilonu M3, zbudowana przez Marlenę Happach i Monikę Komorowską. Interaktywna mapa miasta, Widok z okna Krzysztofa Hermana. Będzie można obejrzeć również meble miejskie ze słomy, S.Ł.O.M.Y, zbudowane przez Annę Zawadzką i Michała Piaseckiego, mural Wojciecha Tylbor-Kubrakiewicza oraz serie mikrointerwencji w koronach drzew przeprowadzonych przez Tomasza Garncarczyka.

Od sobotniego rana najmłodsze uczestniczki i uczestnicy mogą wziąć udział w warsztatach architektonicznych archiTEKTURKI. Na sobotę planowana jest również inauguracja akcji Sąsiedzka biblioteczka oraz otwarcie wystaw SND 1970+ oraz SND_metamorfozy. Ten ostatni służy pokazaniu alternatywnych sposób zagospodarowania klasycznego M3 w zależności od tego, czy mieszkają w nim studenci, singielka pracująca w domu czy rodzina. Jeden z proponowanych projektów, autorstwa Michaela Cooke’a, Simona Rachowskiego i Chrisa Frencha, zakłada również możliwość przesuwania ścian, aby lepiej dostosować się zmieniających się potrzeb mieszkanek i mieszkańców. Sobotni wieczór zakończy dancing pod Lipą o g. 19.

Kuratorki projektu Marlena Happach i Monika Komorowska, chcą poprzez swój projekt nie tylko pokazać jak wygląda i może być użytkowane klasyczne M3, ale również specifikę Służewia Nad Dolinką jako osiedla, która zostało zaprojektowane tak, żeby stanowić jedną część sąsiadującym terenem zielonym. Mimo początkowych planów mieszkanki i mieszkańcy SND słabo wykorzystują potencjał pobliskich terenów zielonych, zwłaszcza zimą. Marlena Happach, pytana, o to, co jak wygląda użytkowanie terenów Nad Dolinką, podkreśla, że mimo, że nie jest fanką betonowania wszystkiego, to jest zwolenniczką wylania kilku alejek, bo bez nich nie sposób korzystać z tego terenu ze względu na jego podmokły charakter. Co więcej, obecnie okolica służy głównie jako psia toaleta, więc każda próba użytkowania go w innych sposób (np. grając w piłkę, lub badmintona), związana jest z ryzykiem wejścia w jedną z wielu psich kup. Wierzy, że dzięki projektowi M3, możliwe będzie przywrócenie równowagi sił między różnymi użytkowniczkami.

Więcej na stronie projektu. Projekt jest częścią festiwalu Warszawa w Budowie 3.

Ulotka projektu.

 

tekst i zdjęcia: Joanna Erbel

Prawdziwe życie placu Defilad

Od dwóch dekad rozwodzimy się nad tym, jakim nieszczęściem jest wciąż nie zabudowana przestrzeń w centrum miasta. Klątwa, fatum, przekleństwo wiecznej prowizorki – mówimy. A tymczasem na placu Defilad, jakby w drugim obiegu, cały czas toczy się nieoficjalne życie.

Zastanawiałem się wiele razy, jak dziś wyglądałby plac Defilad, gdyby w pierwszej połowie lat 90. udało się zrealizować wizję architektów Skopińskiego i Biełyszewa. Zamiast wiatru hulającego po betonowym wygodnie, mielibyśmy warszawskie corso. Wokół wieżowce układające się w koronę, która – zależnie od poglądów patrzącego – zasłania Pałac Kultury lub przeciwnie – podkreśla jego rangę. Ten spór nie skończyłby się do dziś, to pewne. Za to sama architektura mogłaby się już kończyć. Tak, jak pobliskie City Center przy ulicy Złotej. Zbudowane w tamtym okresie, błyskawicznie się zestarzało i musiało ustąpić miejsca nowej, większej inwestycji w postaci wieżowca. Obawiam się, że zabudowę placu Defilad czekałby taki sam los – liftingi, przebudowy, modernizowanie budynków, które dawno straciłyby urok nowości. Architektura z tamtego okresu niestety starzeje się słabo.

Choć brzmi to jak herezja, myślę czasem, że nie stało się wcale tak źle. O tym, jakiej architektury chcemy i potrzebujemy na placu Defilad, wciąż można dyskutować. Inna sprawa, co wyniknie z takich dyskusji – kolejna ekipa w ratuszu może znów zmienić plan zagospodarowania, ale prawie na pewno ze zdaniem warszawiaków liczyć będzie się tak, jak poprzednie, czyli nie bardzo. Bo w oficjalnym dyskursie miejsca na spory nie ma: plac Defilad trzeba zabudować. Jak? Spektakularnie. Najlepiej wysoko. Na pewno elegancko, musi być elegancko. Czy to realne? Nikt się nie zastanawia. Czy są chętni, by realizować wizje z przygotowanych przez ratusz wizualizacji? Nie ma, bo kto zdecyduje się inwestować na terenie z roszczeniami do parcel, których granice są fantomem przedwojennej Warszawy? Komu uda się wejść we współpracę z PKP i zbudować coś nad tunelem średnicowym, skoro nawet kolejarze nie wiedzą, z którą z ich licznych spółek trzeba o tym rozmawiać?

Dwa lata po bitwie o halę Kupieckich Domów Towarowych, plac stoi więc pusty. Tamten blaszak zastąpił inny: biuro budowy II linii metra, ale jego rozbiórka raczej nie skończy się użyciem gazu łzawiącego. W międzyczasie na plac Defilad zawitać mają kibice piłkarscy – to tu ma być największa strefa z telebimami, knajpami i konkursami dla tych, którzy nie wejdą na Stadion Narodowy w czasie Euro 2012. Potem na placu stanąć ma Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Na tym na razie koniec oficjalnych planów i pomysłów.

Tymczasem na placu Defilad życie toczy się w drugim obiegu, poza oficjalnymi decyzjami, planami i strategiami. Zgodnie z twierdzeniem, że natura nie znosi pustki, trwa spontaniczne zagospodarowywanie wolnej przestrzeni. Tu budka z hot-dogami, tam namiot z księgarnią, wreszcie, w centralnym punkcie, pod samą trybuną honorową nieustająca defilada minibusów, które z całej Polski zwożą tych, którzy w Warszawie szukają szczęścia. Warszawski dworzec Victoria.

Dworzec widmowy, oficjalnie nieistniejący – bez kasy biletowej, toalety, ławki czy poczekalni. Bez wiat, wysepek przystankowych i słupków z rozkładami jazdy. Skorzystanie z niego wymaga wiedzy dostępnej tylko dla stałych klientów. Nie posiadają jej ci, którzy nie jeżdżą regularnie do rodziny poza stolicą. Nie wiedzą o tym nic włodarze miasta. Z okien biur ratusza w Pałacu Kultury widać przecież tylko parking z busami. To, że dla wielu jest bramą do stolicy, ważną tak samo jak Dworzec Centralny czy Lotnisko Chopina, nie przebija się do oficjalnego obiegu.

– Wyrzućmy busy na przedmieścia – apeluje co jakiś czas ktoś, kto dostrzeże ruch w centrum miasta. – Po co mają powodować korki w drodze do centrum? Niech stają na Okęciu, Młocinach czy rondzie Wiatraczna – w imię estetyki i wygody proponują inni. Tak, jakby pasażerów busów można było przestawić w inny kąt, jakby nie przysługiwało im prawo do korzystania z centrum miasta. Jakby nie byli mieszkańcami Warszawy, którzy mają potrzebę dotrzeć do centrum w niedzielę wieczorem, gdy wracają z weekendu spędzonego w rodzinnych stronach.

Ta retoryka coś mi przypomina. Stykam się z tym na co dzień w pracy wydawcy lokalnego portalu internetowego. Na forum dyskusyjnym przyjmuje postać chamskiej wojny nielicznej, ale głośnej grupki frustratów ze „słoikami” (to od wałówki przywożonej busami do domu co tydzień), którzy „kradną nam pracę”, „nie umieją jeździć”, „powodują wypadki”, w ogóle „pasożytują” na Warszawie. Prymitywne komentarze w internecie mnie nie dziwią – zaskakuje to, że oficjalna polityka ratusza w sprawie tysięcy nowych użytkowników miasta jest tak podobna. W najlepszym razie są „targetem” kampanii zachęcających do meldowania się w stolicy i płacenia tu podatków. Poza tym nie ma ich w planach, wizjach i strategiach. Nie ma ich w kampaniach wyborczych, bo głosują gdzie indziej. Wtopili się w miejskie tło, jakby w ogóle nie istnieli.

Nic więc dziwnego, że w miejskich planach dla placu Defilad znalazło się miejsce na wydumany dworzec rowerowy, a nie na tymczasowy dworzec dla busów. Rowerowy pawilon oderwany będzie od – wciąż zresztą nieistniejącej – sieci ścieżek rowerowych, ustawiony z dala od punktów przesiadkowych. Jeśli powstanie, będzie listkiem figowym zasłaniającym fakt, że miasto lekceważy potrzeby rowerzystów. Dla czekających pod trybuną honorową w metrowych zaspach lub ulewnym deszczu „słoików” będzie zaś komunikatem żywcem wyjętym z forum internetowego: wracajcie do siebie!

Przed trybuną honorową potrzebna jest interwencja. Na przykład konkurs dla młodych architektów na tymczasowy, mobilny, łatwy do przenoszenia dworzec – wizytówkę współczesnej Warszawy, z całą jej prowizorycznością. Chciałbym projektu, który tymczasowość obraca w zaletę. Pawilonu z kawiarnią, poczekalnią, kasą i toaletą. Miejsca, gdzie pasażer może się schować przed deszczem, a kierowca przespać kilka godzin, ale też – gdzie „słoik” może się poczuć warszawiakiem.

– Nie dla kolejnej prowizorki w tym miejscu! – odpowiedzą obrońcy dotychczasowego podejścia. A ja mówię „tak”: tak dla prowizorek, tak dla „słoików”, tak dla tymczasowości. Bo zmienność, elastyczność i nieprzewidywalność są tym, co z Warszawy czyni barwną, fascynującą metropolię. Metropolię w wiecznej budowie.

 

Karol Kobos

dziennikarz, wydawca portalu tvnwarszawa.pl

 

 

Zaremba: Tymczasowość nie musi być zła

Wojciech Kacperski: W ramach Warszawy w Budowie 3 będziecie realizować „Stadion Siedmiolecia”. Projekt zakłada przemianę dużej, pustej działki w Śródmieściu Warszawy na plac sportów miejskich. W swoim projekcie koncepcyjnym zaproponowaliście bogatą, wielofunkcyjną przestrzeń otwartą dla mieszkańców. Na jakim etapie realizacji tego projektu jesteście aktualnie?

Patryk Dominik Zaremba: Temat jest skomplikowany: pojawiła się idea, żeby wypełnić przestrzeń czasowo, ale jednocześnie, żeby zdjąć w Warszawie z tymczasowości złą pieczątkę, że wszystko, co tymczasowe, jest brzydkie i przeszkadzające, i którego nie można się pozbyć. Na świecie funkcjonują rozwiązania, które są tymczasowe, a jednocześnie ciekawe i aranżują miasto w sposób spójny, mimo, że doraźny. Tymczasowość miejsca, o którym rozmawiamy [kwartał między ulicami Zielną, Marszałkowską oraz Królewską – przyp. WK], wynika z faktu, że tam są roszczenia właścicieli do działek i ta sytuacja będzie trwała dość długo, bo takie sprawy toczą się w sądach latami. W tym rejonie miasta docelowo pożądana jest zabudowa trwała, która uzupełni tkankę miejską i stworzy żywą pierzeję Marszałkowskiej i Zielnej. Roszczenia, zamrożony status, brak inwestycji, sprowokowały nas do stworzenia idei tymczasowej aranżacji tej przestrzeni. Ta tymczasowość niestety kładzie się cieniem na projekt, gdyż wiele funduszy, które byłby przewidziane na docelową realizację, odpada – takich jak chociażby dofinansowanie unijne – przede wszystkim właśnie z powodu nieuregulowanej własności i czasowego charakteru pomysłu. Drugim problemem było znalezienie finansów na stworzenie koncepcji – koncepcji ścisłej, wielobranżowej, która byłaby w stanie powiedzieć nam, ile kosztowałaby realizacja całego projektu. Zrobiliśmy pierwszy kosztorys, bardzo orientacyjny, wyszło nam coś pomiędzy osiemset tysięcy, a milion dwieście. Trzeba się jednak spodziewać, że koszty mogą pójść w górę przy dobrych, praktycznych rozwiązaniach..

WK: Czyli jest to jeszcze dość początkowe stadium?

PDZ: Aktualnie jesteśmy ciągle na etapie tej koncepcji. Projekt zwrócił uwagę dzielnicy Bemowo. Dobrze, że pomysł zaczyna „klonować” w innych rejonach, ale idea ta nie jest pieczątką na wszystkie dzielnice. Trzeba pamiętać, że takiego projektu nie da się idealnie powielić w innym miejscu, bo tam mamy do czynienia z inną działką, innymi mieszkańcami, innymi funkcjami dookoła. Będzie to przestrzeń do zaaranżowania na cele sportów miejskich, ale w innym kształcie. Pojawił się jednak problem: praktycznie cała nasza ekipa zajęła się tematem na Bemowie, tam przykładając większość swoich sił, głównie z faktu, że na Bemowie jest szansa realizacji – dzielnica ma możliwość wyłożenia pieniędzy, a w Śródmieściu musimy szukać sponsora. Burmistrz Śródmieścia polecił nam skontaktowanie się z Ratuszem, ale ciężko jest z jakąś ideą dobić się do władz miasta. Teraz jest tak, że ja w zasadzie sam zostałem przy tym skwerze na Zielnej, razem ze mną jest pracowania MOKO, która wygrała nasz wewnętrzny przetarg na wykonanie koncepcji. Poszukujemy finansowania na wykonanie koncepcji wielobranżowej, a jest ona potrzebna, by przedstawić szczegółową ofertę potencjalnemu sponsorowi. Ja wierzę wciąż, że sponsor się znajdzie, tylko trzeba przygotować dla niego ciekawą ofertę przewidującą, co może otrzymać w zamian. Choćby nawet w aspekcie wizerunkowym. MSN wesprze nas finansowo, ale chciałoby, żebyśmy tym projektem wnieśli jakiś dodatkowy element do festiwalu „Warszawa w Budowie 3”. Pytanie, co to będzie, pozostaje jeszcze otwarte. Myślę, że będą to konsultacje. Jeżeli taki padnie wybór, to będą to konsultacje o specyficznym charakterze. Wytłumaczę o co mi chodzi: otóż, przy normalnych konsultacjach mamy do czynienia z następującym porządkiem: zbieramy opinie mieszkańców, realizujemy projekt, potem konsultujemy go znowu, zmieniamy. Tutaj natomiast przychodzimy z konkretnym pomysłem, co z pewnością zantagonizuje część osób, bo jest to naturalne zjawisko, że wobec konkretnego projektu ktoś będzie chciał stawić opór. Ta perspektywa nas jednak nie przeraża. Ja w ramach Forum Rozwoju Warszawy zainteresowany jestem szczególnie przeprowadzeniem konsultacji z mieszkańcami, żeby dowiedzieć się, jak postrzegana jest przez nich tymczasowość miejsc, jak postrzegane są miejsca generujące hałas, jak postrzegane jest w ogóle życie w Śródmieściu – w którym hałas jest już obecny przez samochody, tramwaje; widać to szczególnie teraz, np. przy rondzie ONZ, jak jest cicho, kiedy ruch jest wyłączony. Byłoby to działanie polegające na skonfrontowaniu mieszkańców z tą ideą i dowiedzeniu się o negatywnych opiniach, spostrzeżeniach; jak oni o tym myślą, i spojrzeniu na te kwestie w szerokim zakresie – dlaczego np. mieszkańcy nie włączają się, nie proponują niczego, a dlaczego z kolei akceptują ten pusty plac, jaką rolę by dla niego widzieli: czy woleliby tam zwykły parking, czy miejsce dla psów, czy uważają, że takie puste przestrzenie są dobre dla miasta? To mogłoby pokazać, że my w stowarzyszeniu myślimy w sposób zupełnie odmienny od mieszkańców – myślimy o tym, żeby miasto scalać i nadawać mu funkcje, a może się okazać, że większość mieszkańców akceptuje stan obecny, bądź pożąda przekształceń…

WK: Do jakiego stopnia jesteście w stanie zmienić ten projekt, w zależności od tego, co usłyszycie od mieszkańców?

PDZ: Nasze działanie jest wielopłaszczyznowe. Z jednej strony projekt będzie powstawał jako ciągle sztywna koncepcja tego kształtu, który zaproponowaliśmy (bo musimy go wycenić). Równolegle będziemy rozmawiać z mieszkańcami. Ofertę staraliśmy się już przewidzieć, obserwując to, co mieszkańcom może podobać się lub jakie mogą mieć oczekiwania. Warto zauważyć, że wśród niektórych osób pojawiły się już głosy, że to jest projekt dla bardzo wąskiej grupy osób młodych (pojawiły się jednak po dość pobieżnym zaznajomieniu się z tematem). Projekt ten nie celebruje jednak tylko młodości, zawiera on nowatorskie rozwiązania urządzeń, które pozwoliłyby wykonywać proste, rekreacyjne ćwiczenia przez osoby starsze. Stoliki szachowe też są przewidziane. Uwzględniliśmy także miejsca postojowe, a więc to, co miasto przewidziało wzdłuż ulicy Zielnej. W planach dzielnicy nie ma tam parkingu, tylko zwykły trawnik (skądinąd warto nadmienić, że obecny jego charakter również powinien ulec zmianie, ponieważ pozostawia on dużo do życzenia, jest bardzo zaniedbany, przypadkowy). Nasz projekt przewiduje pewne antagonizmy, oczekiwania, ale jednocześnie jesteśmy świadomi tego, że mieszkańcy mogą nas zaskoczyć, więc wstępnie planujemy wycenić naszą koncepcję, a następnie przeprowadzimy działania i w ramach festiwalu „Warszawa w Budowie 3” będziemy zderzać naszą propozycję z oczekiwaniami mieszkańców i będziemy wyciągać wnioski. Chcemy sprawdzić, na ile są oni w stanie zaakceptować oddolną inicjatywę, nie narzuconą przez Miasto, a jednocześnie realizowaną w oparciu o struktury miejskie. Chcielibyśmy sprawdzić, czy i jak wszystkie strony byłyby w stanie osiągnąć kompromis w obrębie naszej ingerencji?

WK: Co powołało do życia ten projekt?

PDZ: Pustka miasta i zapotrzebowanie na sporty miejskie. Grzesiek Gądek z Polski Młodych skupił się na sportach, zauważył, że teren jest pusty, i że warto go wykorzystać. Wiedział jednak, że są roszczenia, zatem wpadł na pomysł czasowego projektu, który odejmowałby od rozwiązań tymczasowych łatkę nieatrakcyjności. Miałby on negować podejście, że tymczasowość, to tylko prowizorka – rozpadająca się, bardzo tania. Z mojej strony pojawił się pomysł , żeby zacząć scalać – nawet takimi tymczasowymi ruchami – przestrzenie miejskie. Warszawa jest mocno dotknięta dekretem Bieruta i być jeszcze przez wiele lat problemy braków zabudowy, problemy własnościowe, w przestrzeni będą wciąż widoczne. Przejdźmy sobie ten rejon: idąc ze Starego Miasta, jesteśmy – powiedzmy – polskim turystą, który dawno w Warszawie nie był. Widzimy Krakowskie Przedmieście, skręcamy w którąś z bocznych ulic – Ossolińskich lub Królewską – widzimy duży Plac Piłsudskiego, idziemy pod Grób Nieznanego Żołnierza, wchodzimy do Ogrodu Saskiego, idziemy na skrzyżowanie Marszałkowskiej i Królewskiej… i co dalej? Stąd widać w dali Pałac Kultury, bardzo dużą przestrzeń przed nim, widzimy Marszałkowską, Królewską, która prowadzi do Grzybowskiej. Można stąd pójść wzdłuż Marszałkowskiej, aż do Domów Centrum; można też iść Królewską, aż do Placu Grzybowskiego, do którego jeśli wejdziemy, to później będziemy szukać z niego wyjścia. Widać w tym, że gdyby powstał w tym miejscu ten skwer, to osoba stojąca na wspomnianym skrzyżowaniu już by widziała, że coś się dzieje, ktoś ożywia tę przestrzeń, dynamicznie ją wykorzystuje i mogłaby tam podejść. Potem zaś już można mnożyć przykłady, gdzie poszłaby dalej – choćby w kierunku ulicy Próżnej, której pierzeje też oczekują remontu.. Dzięki takim działaniom miasto wydaje się bardziej „zszyte”, pojawiają się w nim różne obszary, które coś sobą reprezentują i zachęcając odbiorcę do zwiedzania, pozwalają płynnie pokonywać miasto, poznawać je, odkrywać. Taki zwykły trawnik nie zachęca wcale, żeby podejść do niego, przejść, to jest zwykła „ziemia niczyja”, na którą nikt nawet nie spogląda. Problemem tutaj też są owe kwartały, do których nie ma dostępu – czy to mówimy o kwartałach przy ulicy Zielnej, Królewskiej, czy przy Emilii Plater, Świętokrzyskiej, czy np. w rejonie Norblina – można tak wymieniać całe obszary. Są to rejony, które mają spójność z pozostałymi kwartałami tylko w czterech narożach (czyli tam, gdzie są przejścia dla pieszych), zaś wzdłuż ich boków nie ma tej spójności. To są typowe dla Warszawy problemy: kwartały, które są albo żywe, albo martwe, ale nie mające wystarczającej ilości przejść i spinających je funkcji, więc pozostające w pewnej izolacji od siebie. Ktoś, kto nie zna miasta, szybko się gubi w takim układzie i odczuwa brak genius locci – ducha miejsca, którego tworzą pewne miejskie funkcje, wydarzenia, obiekty.

WK: W jaki sposób ten projekt idzie w sukurs zmianom, których obecnie doświadczamy w Warszawie?

PDZ: Z jednej strony można powiedzieć, że zapoczątkował to „Dotleniacz”, który był na Placu Grzybowskim, który stał się swoistym symbolem oddolnej inicjatywy artystycznej, zaimplementowanej w nową przebudowę miejsca. Ten projekt oczywiście utracił w obecnym kształcie placu swój pierwotny charakter, ale pozostało jego echo, co uważam za pozytywny przykład wpływu oddolnych działań na późniejsze działania Miasta. W naszym projekcie jednak pojawia się aspekt bardzo spójnego działania. Po części weszliśmy w kompetencje Miasta, Biura Architektury, nieistniejącego stanowiska Architekta Miejskiego i próbujemy zaaranżować w konkretny sposób konkretną przestrzeń, pokazując Miastu, jakimi rozwiązaniami oraz w jakim celu. Jest to oddolne działanie, wskazujące kierunek przekształcania. To wejście na tych wiele płaszczyzn jest po części przyczyną tych wszystkich problemów, które dotykają tego projektu. Bardzo trudno jest pogodzić wszystkie strony, które byłby jego beneficjentami. Burmistrz wyraził swoje zainteresowanie, ale jednocześnie postawił barierę, że zrobi wszystko dla projektu, ale poza jego finansowaniem. Do Ratusza bardzo ciężko jest dotrzeć. Projekt również był zawłaszczany do doraźnych celów, jak chociażby do starań o tytuł ESK2016, gdzie został wpisany do aplikacji, jako projekt do wykonania na wypadek zwycięstwa Warszawy. Takie ruchy powodują, iż tego rodzaju inicjatywy bardzo szybko umierają, gdy aplikacja nie udaje się, przegrywamy jakieś eliminacje, starania. To może jest wpisane w taką działalność oddolną. My jednak – i to chciałbym podkreślić – nie chcemy robić niczego, co mogłoby zostać postrzeżone jako działalność przeciwko Miastu. Nie chcemy się wobec nikogo antagonizować. Co więcej: chcemy zaprosić wszystkie ze stron do tej inicjatywy. Nawet później ją przekazać, żeby poprowadziły ją według własnego zamysłu. Chodzi nam przede wszystkim o to, żeby ta idea się zmaterializowała.

WK: To powiedz mi w takim razie: jaki jest problem w robieniu takich projektów?

PDZ: Nie ma płaszczyzny, która by połączyła Miasto z takimi pomysłami. Tak naprawdę znaleźliśmy się ponownie na „ziemi niczyjej”, tym razem mentalnie i organizacyjnie, na której wyraźnie widać, że nie ma rozwiązań prawnych, nie ma jednostek, w ramach których można by się spotkać z Miastem i zaproponować, żeby zastanowiło się ono przynajmniej, czy jest to dobre rozwiązanie. Są Komisje Dialogu Społecznego, ale one działają na bardzo ogólnym poziomie i są „miękkie” w swoim działaniu doradczo-opiniującym. Problem z wykorzystaniem pomysłu widać było w reakcji burmistrza: przyszła grupa osób, pokazała fajny projekt, zaskakujący nawet swoim zaawansowaniem, ale nie wiadomo, co z tym zrobić? To jest podstawowy problem. Ale to w gruncie rzeczy dobrze, bo to pokazuje jaki jest zakres działań i możliwości niezagospodarowany o rozwiązania prawne i być może ktoś zastanowi się, jak to sformalizować. Tu jednak nie chodzi o fakt, że potrzebne są nowe rozwiązania prawne. Bo ja nie jestem zwolennikiem tworzenia nowego prawa i mnożenia przepisów. Ważniejsze jest jego wykonanie. Być może okaże się, że w ramach istniejącego prawa są pewne możliwości, tylko nie ma odpowiednich narzędzi wykonawczych, które pozwoliłyby działać.

WK: „Stadion Siedmiolecia” jest projektem interdyscyplinarnym, łączącym w sobie kwestie społeczne, urbanistyczne oraz wiele innych. Czy uważasz, że takich inicjatyw powinno być więcej w Warszawie?

PDZ: Na dobrą sprawę można powiedzieć, że ta interdyscyplinarność funkcjonuje w każdym projekcie. Jednak, jak myślę sobie o takich miejscach, jak Plac Grzybowski, ulica Chłodna, to odnoszę wrażenie, jakby ich „rewitalizacje” (czy może lepiej powiedzieć: remonty, bo z prawdziwą rewitalizacją, działania w tych miejscach mają niewiele wspólnego) były przede wszystkim realizacją decyzji osób, które posiadają odpowiednie narzędzia, dzięki czemu mogą decydować o kształcie tych miejsc. Są przetargi, wygrywają je firmy, które proponują projekt, potem wchodzą firmy, które ten projekt realizują, ale to powoduje, że mieszkańcy są gdzieś na uboczu, że stawiani są w roli odbiorców. W wielu przypadkach tej interdyscyplinarności po prostu nie ma. Przykładem tu jest Pasaż Wiecha, którego obecny kształt jest rezultatem braku pewnych działań, jak choćby zmiany własnościowe gruntów i lokali. Są w Warszawie obszary, które wymagają poprawy jakości estetyki, ale też takie, których zmiana powinna być jednak odłożona w czasie, i na których powinny wpierw dokonać się procesy własnościowe, a także procesy dotyczące funkcji tych obszarów. Dopiero później będzie można się za nie wziąć i je „upiększyć”. My staraliśmy się wymyślić funkcje, skonsultować je z użytkownikami (przeprowadziliśmy ankiety w liceach – 1200 ankiet – wspierała nas w tym Młodzieżowa Rada Dzielnicy), odbyły się rozmowy z gronem sportowców, prowadziliśmy rozmowy z mieszkańcami dzielnicy. Te rozmowy nie zawsze były ubrane w taki szczegółowy program konsultacji. Na to potrzebne są i środki i czas. Dlatego postanowiliśmy przygotować pewne rozwiązanie i potem skonfrontować je z oczekiwaniami mieszkańców, wiedząc, że i tak dużo czasu upłynie, zanim nastąpi etap realizacji. Dlatego kładziemy nacisk na większe spektrum odbiorców oraz innych podmiotów. Kiedy weźmiemy przykład innych rozwiązań – jak Emilii Plater – tam został przeprowadzony remont, który miał charakter bardzo doraźny. Od razu powiedziano, że nie ma pieniędzy na inwestycje typu garaże podziemne, więc podniesiono tylko estetykę tego miejsca (bo jest to rejon dworca, rejon ścisłego centrum). Udział mieszkańców był w tym przypadku bardzo niski. Projekt był prezentowany na KDSach, ale został on przeprowadzony dość odgórnie, urzędniczo, a my, mieszkańcy, zostaliśmy potraktowani jako odbiorcy. Można zatem wyciągnąć z tego wniosek, że ta interdyscyplinarność w przetwarzaniu przestrzeni miejskich nie jest powszechna w Warszawie. Realizowana ona jest w bardzo wąskich przedziałach – albo urzędniczych, albo w kategoriach rozwiązań drogowych – a nie ma w tym myślenia o tym, jakie funkcje wprowadzać, dla kogo, jak zaaranżować zieleń, by była ważnym elementem, jak rozwiązać problemy własnościowe – gruntów, lokali, kto i w jakim celu będzie odbiorcą tych przestrzeni, a kto oferentem i jakich usług, jak rozwiązać kwestie drogowe? W miejscach, w których nie ma zabudowy trwałej można wprowadzać rozwiązania, która w sposób tymczasowy ożywiałaby przestrzeń. W Warszawie to jest bardzo częsty problem – duża liczba rejonów, które pozbawione są funkcji zatrzymujących przechodniów i zachęcających do pozostania w danym miejscu. To jest dopiero interdyscyplinarne myślenie: o aranżowaniu przestrzeni, które zatrzymają ludzi. Za tym idą rozwiązania funkcjonalne, architektoniczne, urbanistyczne, ale i prawne (bo ktoś przecież jest właścicielem tych przestrzeni, trzeba się wówczas dowiedzieć kto i zapytać, czy zgadza się na proponowane zmiany, czy ma inne oczekiwania, możliwości aranżacji we własnym zakresie). Potem można porozmawiać z użytkownikami jednego budynku, drugiego, żeby wprowadzili zmiany. To są drobiazgi, ale i sprawy wielkie, istotne, ustalenia, których u nas brakuje przy wielu projektach rewitalizacyjnych. Powtarzam, prawdziwa rewitalizacja zawiera aspekt społeczny, a to, co się robi u nas, to są co najwyżej remonty!

WK: A czy mógłbyś wskazać jakiś projekt rewitalizacyjny, który odróżniałby się na tle tych „remontów”?

PDZ: Dobrym przykładem jest tutaj Plac Grzybowski. Jego „rewitalizację” poprzedziły rozmowy z mieszkańcami i szereg pomysłów wyłonionych wskutek tych rozmów zostało zrealizowanych. Wydaje mi się jednak, że Plac Grzybowski dopiero BĘDZIE „ekstra miejscem” – te pieniądze, które przeznaczono na jego przebudowę, to były pieniądze wydane tylko na jeden z etapów. Za jakiś czas zostanie wybudowany wieżowiec Twarda Tower, wyremontowany kościół, być może przebudowany Teatr Żydowski, być może pojawi się jeszcze budynek związany z Gminą Żydowską (tam był planowany wieżowiec, drugi, obok Twardej Tower). Może okazać się wskutek tych przemian , że na Placu Grzybowskim zaczną pojawiać się nowi odbiorcy, którzy będą w jakiś sposób animować to miejsce. W końcu pojawią się pieniądze, część nawierzchni zostanie zdjęta, wybudowany zostanie garaż podziemny i znowu to, co zostało rozebrane, trzeba będzie odtworzyć i być może to zostanie zrobione już w innym charakterze. Nowi użytkownicy wyznaczą nowe funkcje. Tak naprawdę ten plac za dziesięć, piętnaście lat być może będzie docelowy, a to, co jest teraz, to tylko kolejny etap podniesienia jego rangi. Podobnie jest na Chłodnej – tam przecież są obrzydliwe pawilony, które trzeba będzie przebudować, zburzyć nawet i przeprowadzić nowe inwestycje, a jak zacznie się ich budowa, wjedzie ciężki sprzęt, to to, co tam teraz jest remontowane, ulegnie degradacji. A zatem, to są etapy. Trzeba na te etapy wydać pieniądze, by zmieniać przestrzeń, dążyć do coraz lepszych rozwiązań i wyższej jakości. Potem warto zaobserwować, co ludzie z tym robią, to zaś powinno zdeterminować funkcje przyziemi budynków – być może pojawią się knajpy, a może sklepy o jakimś wspólnym charakterze? To, co zostało wykonane, zostanie w jakimś stopniu zniszczone, dlatego trzeba będzie przestrzeń na nowo aranżować.

WK: Rozumiem, że mówisz o problemie perspektywicznego myślenia w wykonywaniu projektów.

PDZ: Tak – to perspektywiczne myślenie nie jest wszędzie i nie widać go. Tym jednak nie należy się przejmować, bo miasto samo w sobie jest perspektywiczne i samo w sobie wymodeluje swoje rejony. Uczynią to jego mieszkańcy. Ważne jest, by bacznie obserwować i wyciągać wnioski. My zaś jesteśmy na jednym z etapów. U nas kuleje infrastruktura. Wszędzie o tym mówię, czy piszę. Symbolem tych wszystkich problemów Warszawy jest budynek Muzeum Sztuki Nowoczesnej. On pokazuje, jak ważną rolę w rozwiązywaniu takich inwestycji odgrywa infrastruktura. Najpierw bowiem musi powstać łącznik metra. To inżynierskie rozwiązanie blokuje budowę budynku. Rozumiemy, że tak to jest funkcjonalnie rozwiązane, ale to pokazuje, że w Warszawie wszystko należy najpierw robić na płaszczyźnie podziemnej (garaże, metro, nowoczesne sieci itd.), równolegle starać się przestrzeń miejską odczarowywać z tej brzydoty warszawskiej (czyli zaniedbań, przypadkowości, połamanych chodników), ale mieć przy tym świadomość, że te pieniądze idą na realizację jednego z etapów. Gdy ta infrastruktura powstanie, pojawią się nowi użytkownicy, to znowu trzeba będzie remontować to, co zostało wcześniej zmodernizowane. Na Placu Grzybowskim, na przykład, miejsca, w których widzimy wyłamane słupki, pokazują nam, gdzie są zakusy kierowców, żeby bliżej dojechać. Teraz, gdy to już jest, to osoba, która znowu będzie projektować plac, powinna te wyłamane słupki uwzględnić. Te zniszczenia pokazują, czego ludzie oczekują: że gdzieś murek jest nie tak, że gdzieś słupek źle postawiono, że potrzeba miejsc postojowych – zatem garaż podziemny dopiero uratuje i ostatecznie uwolni nawierzchnię. Wiadomo, nie wszystkie oczekiwania ludzi można zrealizować, bo jest ich wiele i naturalnie często są one sprzeczne, nierealne, nieekonomiczne, bądź wręcz niedorzeczne czy niebezpieczne. W tym zakresie rolą miasta jest znalezienie „złotego środka”. Czasami trzeba coś nakazać, czasami zakazać, czasami na coś zwrócić uwagę. To jest oczywiście skomplikowane.

My, przy projektowaniu Skweru też popełniamy błędy i uczymy się. Pamiętać należy, że urzędnicy również mają różnego rodzaju ograniczenia strukturalne, prawne. My mamy pod tym względem większą wolność w kreowaniu pomysłu, bo chcemy dopiero później ubrać go w jakieś ramy. Urzędnicy nie działają w ten sposób, ponieważ u nich naprzód pojawiają się owe ramy, w których działają. Być może dlatego powinni w niektórych rejonach oddać jakimś uwolnionym grupom społecznym możliwość stworzenia koncepcji, by później ubrać ją w kształt bardziej sformalizowany i zrealizować.

WK: Pomimo tych trudności, warto takie rzeczy robić?

PDZ: No tak, bo w innym wypadku wpadniemy w stan zamrożenia. Doraźne działania na różnych szczeblach są bardzo potrzebne, bo one pokazują różnego rodzaju niedostatki, oczekiwania, potencjał. Nawet nazwa festiwalu – „Warszawa w budowie” – wskazuje na to, że ciągle jesteśmy na etapie budowy naszego miasta. Te różne budowy czasami sobie nawzajem przeszkadzają, ale jednocześnie zwracają uwagę innych, którzy podłapać mogą pomysł, jak coś zmienić na swoim podwórku, albo jak sami przeprowadziliby te budowy inaczej. Jest to naturalny etap rozwoju miasta. Jesteśmy teraz na takim etapie, tak nas pokierowała historia. Uczestnictwo w takich inicjatywach powoduje fascynację i zadowolenie z jednej strony, natomiast z drugiej wzmaga niecierpliwość, że chciałoby się to już mieć, odetchnąć z ulgą i żyć w mieście skończonym, a nie na ciągłej budowie…

 

Warszawski Skwer Sportów Miejskich (zwany także „Stadionem Siedmiolecia”):

Społeczno-architektoniczny projekt zagospodarowania działki między ulicami Marszałkowską, Zielną oraz Królewską. Ideą jego jest stworzenie wielofunkcyjnej przestrzeni do uprawiania różnego rodzaju aktywności sportowych w samym centrum miasta. Inicjatywa ta przeistoczyłaby puste miejsce w śródmiejski plac spotkań oraz aktywnego spędzania wolnego czasu. W związku z nieuregulowaną sytuacją własnościową terenu projekt ten pomyślany został jako tymczasowy. Więcej o projekcie.

Pomysłodawca: Grzegorz Gądek. Autorzy koncepcji architektonicznej: BUDCUD: Mateusz Adamczyk, Centrala: Simone De Iacobis, Małgorzata Kuciewicz; Stowarzyszenie Polska Młodych: Grzegorz Gądekl MOKO Architects: Michał Gratkowski, Marta Frejda; DSK Family: Tomasz Kotrych; KAPS Architekci: Monika Morawiak; WWA Architekci: Marcin Mostafa, Natalia Paszkowska Agata Woźniczka; INFO Magazine: Kuba Perzyna; Forum Rozwoju Warszawy: Patryk D. Zaremba. Opracowanie projektu koncepcyjnego wielobranżowego: MOKO Architects. Konsultanci merytoryczni: DSK Family, Skatepark.pl, Snowtown.pl, Stowarzyszenie Parkour United. Patnerzy projektu: Gazeta.pl Warszawa, INFO Magazine, Młodzieżowa Rada Dzielnicy Śródmieście, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.

 

Patryk D. Zaremba (ur. 1978) – zawodowo zajmuje się architekturą, głównie wnętrz. Od 3 lat członek zarządu stowarzyszenia Forum Rozwoju Warszawy, od 2 lat – przewodniczący Komisji Dialogu Społecznego przy Biurze Architektury i Planowania Przestrzennego urzędu m. st. Warszawy. Współautor i koordynator m.in. projektu FRW „Aleja Marszałkowska” – idei stworzenia wieloaspektowej strategii rozwoju ulicy Marszałkowskiej, celem podniesienia jej rangi i uczynienia główną ulicą handlową miasta. Organizator warsztatów „Partycypacja społeczna w planowaniu przestrzennym Warszawy” w ramach festiwalu MSNu „Warszawa w budowie 2”, uczestnik VII edycji programu „Liderzy” Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności i Stowarzyszenia „Liderzy”. Orędownik tworzenia spójnej i konsekwentnie realizowanej wizji Warszawy przyszłości. Zwolennik interdyscyplinarnego podejścia do zarządzania miastem, uwzględniającego oczekiwania mieszkańców i odpowiadającego na współczesne wyzwania oraz problemy stojące przed aglomeracjami. Niecierpliwie czeka na najwyższą klasę przestrzeni miejskiej, którą uważa za trzeci dom każdego człowieka w każdym mieście – po miejscu zamieszkania i miejscu pracy.

Wojciech Kacperski (ur. 1986) – student filozofii i socjologii na Uniwersytecie Warszawskim. Miejski przewodnik po Warszawie. Zainteresowania: socjologia miasta, antropologia miasta, percepcja przestrzeni miejskiej. Pisze także o miejskich ruchach społecznych. Publikował w „Przeglądzie Filozoficznym” oraz „Kulturze Liberalnej”.

 

 

Siemion: Obywatele, przyślijcie kochane pieniążki

Jednym z tematów, który podejmujemy w tegorocznej Warszawie w Budowie jest mieszkalnictwo. Przekonaliśmy się, że jest to bardzo szerokie zagadnienie, zahaczające o wszystkie możliwe resorty, od polityki społecznej, przez finanse (oczywiście), edukację gospodarkę, ochronę środowiska i rozwój regionalny. Tymczasem po zlikwidowaniu Ministerstwa Budownictwa oraz Urzędu Mieszkalnictwa sprawy mieszkalne znalazły się gdzieś na szarym końcu za autostradami, stadionami i dworcami w Ministerstwie Infrastruktury. WWB3 zbiega się z ważnym momentem dla nas wszystkich (w końcu wszyscy jesteśmy mieszkańcami) co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze – zbliżają się wybory. Po drugie Ministerstwo Infrastruktury szykuje się w tym roku do kompleksowej zmiany zasad, na jakich państwo będzie wspierać budownictwo społeczne. Społeczne, czyli takie, które zapewnia dostęp do mieszkania tym obywatelom, których nie stać na zakup mieszkania na wolnym rynku oraz których zarobki nie pozwalają na zaciągnięcie wieloletniego kredytu i którzy równocześnie zarabiają zbyt dużo, żeby otrzymać prawo do mieszkania socjalnego.

Nowy pakiet ustaw, przygotowany przez Ministerstwo Infrastruktury, można określić jednym słowem: oszczędności.[1] Tymczasem eksperci, z którymi spotykamy się intensywnie od kilku miesięcy, zarówno ekonomiści (prof. Marek Bryx, dr Irena Herbst, prof. Małgorzata Bombol, prof. Jacek Łaszek), jak urbaniści (prof. Sławomir Gzell, dr Magdalena Staniszkis, Grzegorz Buczek), czy socjolodzy (dr Waldemar Siemiński) mówią zgodnie: nie da się zbudować polityki mieszkaniowej bez środków z budżetu państwa.

Polityka mieszkaniowa to hasło bardzo u nas zakurzone, o którego znaczeniu nie bardzo już pamiętamy. W polskich realiach politykę mieszkaniową realizują przede wszystkim deweloperzy. Bo to głównie oni dostarczają nowe mieszkania na rynku. Chociaż zgodnie z prawem za politykę mieszkaniową odpowiadają samorządy. Dostają niewielkie wsparcie z budżetu państwa (rzędu około 0,2% budżetu), zasadniczo jednak powinny sobie radzić bez niego. Samorządy budują jednak mało, dla przykładu w ciągu 10 lat istnienia programu Towarzystw Budownictwa Społecznego (TBS), wybudowane przez nie mieszkania stanowiły tylko 3,6% wszystkich wybudowanych mieszkań[2].

Dobra polityka mieszkaniowa

Dobra polityka mieszkaniowa może polegać na przykład na wspieraniu dostępu do mieszkania wszystkich grup społecznych. Najbogatsi mogą zaciągać kredyt i kupować mieszkania po cenach rynkowych. O nich państwo zadbało, tworząc w ciągu ostatnich 20 lat ofertę kredytów hipotecznych i umożliwiając deweloperom wejście na rynek. Jednak według szacunków Ministerstwa Infrastruktury, około 60 procent naszego społeczeństwa nie dostanie kredytu w banku[3]. Tej grupy nie stać też na budowę domu, a wynajem mieszkania na rynku pochłania często nawet połowę ich budżetu miesięcznego. Takim osobom państwo mogłoby proponować np. mieszkania na wynajem o niższym niż rynkowy czynszu. Ale nasze państwo takich mieszkań nie posiada.

W 1995 roku na podstawie ustawy z dnia 26 października o niektórych formach popierania budownictwa mieszkaniowego[4] wprowadzono Towarzystwa Budownictwo Społecznego. Były one wzorowane na zachodnich instytucjach non-profit takich jak Housing Associations w Wielkiej Brytanii czy HLM (habitation à loyer modéré) we Francji. Ich celem statutowym jest tworzenie tanich mieszkań pod wynajem dla osób o niskich i średnich dochodach. Finansowane były głównie z budżetu państwa w wysokości początkowo do 50% a następnie do 70% kosztów inwestycji, za pośrednictwem Krajowego Funduszu Mieszkaniowego (zlikwidowany w 2009r). Pozostałe środki TBS musiał zdobyć sam. W wielu przypadkach zdecydował się sięgnąć po pieniądze przyszłych najemców (87% mieszkańców TBS-ów partycypowało w kosztach ich powstania[5]). A więc aby móc wynająć tanio mieszkanie, należało najpierw wpłacić znaczną kwotę, której nie można było później odzyskać, ponieważ mieszkania TBS-owskie jako finansowane w dużej części z finansów publicznych z założenia nie podlegały prawu wykupu.

W tym roku sytuacja uległa zmianie, 60 tysięcy mieszkań wybudowanych przez Towarzystwa Budownictwa Społecznego w ciągu ostatnich 10 lat, pójdzie na sprzedaż. Dlaczego? Osoby prywatne, które włożyły swoje pieniądze w budowę mieszkań, uzyskały prawo do ich odzyskania. A sprzedaż oznacza przecież dla państwa zarobek. Podczas gdy wykup wkładu osób prywatnych oznaczałby koszty. I tak pozorne oszczędności w momencie finansowania programu sprawiły, że większość tych mieszkań z czynszowych zmieni się we własnościowe. W ten sposób państwo (w postaci realizujących politykę mieszkaniową samorządów) pozbyło się budowanego z mozołem za pieniądze publiczne zasobu mieszkań, który miał służyć właśnie osobom średniozamożnym i stymulować mobilność raczej wewnątrz kraju niż na zewnątrz (często to właśnie brak możliwości uzyskania mieszkania stał za decyzją o wyjeździe zarobkowym za granicę).

Ministerstwo Infrastruktury wyciągnęło wnioski i w nowej wersji ustawy o TBS-ach nie ma już możliwości udziału środków osób prywatnych w budowie, nie ma też możliwości wykupienia mieszkań zbudowanych ze wsparciem środków publicznych. Będziemy więc mieć prawdziwy system mieszkań na wynajem, skierowany do osób zarabiających odpowiednio niewiele. Kiedy? Już za 10 lat, jak szacuje Ministerstwo Infrastruktury, ma szansę powstać kolejnych 60 tysięcy mieszkań[6]. Tymczasem według oficjalnych wyliczeń brakuje nam obecnie półtora miliona do dwóch milionów mieszkań. W kolejkach do TBS-ów w 2008 roku czekało 90 tysięcy gospodarstw domowych. Na liście oczekujących na przydział mieszkania gminnego – 125 tysięcy[7]. Do tego trzeba też doliczyć te mieszkania z zasobów komunalnych, które nie nadają się już do użytku.

Jak nie TBSy, to co?

Inną propozycją, co prawda skierowaną do wąskiej grupy odbiorców, był program Rodzina na Swoim, wspierający zakup mieszkania przez dopłatę do odsetek (przez pierwsze 8 lat połowę odsetek za mieszkanie płaci państwo). Do końca 2012 roku małżeństwa i single przed 35 rokiem życia mogą jeszcze starać się o mieszkanie w ramach tego programu. Rząd jednak wycofuje się z jego realizacji, ponieważ jest zbyt obciążający dla budżetu. Sejm decyzję o zamknięciu programu przyjął bez większych oporów. Powód? Oszczędności! Na dopłatę dla TBS-ów Ministerstwo Infrastruktury planuje wydać 4 miliardy 120 milionów zł w ciągu dziesięciu lat. Tymczasem oszczędności, wynikające z wygaszenia Rodziny na Swoim, wycofania się ze zwrotu VAT za zakup materiałów budowlanych (w 2013 r.) oraz z VAT-u, który wpłynie do budżetu państwa za materiały zakupione do budowy TBS-owskich mieszkań, wyniosą 7,3 miliarda zł[8]. Czysty zysk!

W miejsce Rodziny na Swoim Ministerstwo proponuje program Społecznych Grup Mieszkaniowych (SGM). Udział finansowy państwa w tym przedsięwzięciu ma być zerowy   – czyli idealny. SGM działa na zasadzie wykupu mieszkania przez najem. Teoretycznie skierowany jest do osób średniozamożnych. W praktyce osoby, których nie stać na kredyt, nie stać właściwie również na SGM. Tutaj, podobnie jak w większości TBS-ów przed nowelizacją ustawy, trzeba będzie partycypować w kosztach budowy. Wkład własny późniejszego najemcy może wynosić nawet do 50% kwoty budowy mieszkania (dla przykładu dla Warszawy szacowana kwota kosztu budowy 1m2 to prawie 7000 zł. Przy mieszkaniu 50 metrowym wymagana partycypacja może więc wynosić na starcie nawet 175 000 zł). Dodatkowo w ciągu następnych lat najemca będzie płacił w czynszu nie tylko koszt utrzymania mieszkania, ale również spłatę kredytu, zaciągniętego przez inwestora na pokrycie kosztów budowy, plus normalne koszty obsługi komunalnej. Czynsz będzie ustalał inwestor a samorząd może ingerować w wysokość marży jedynie w wypadku budowy przy użyciu środków publicznych.

Takie mieszkanie będzie dużo tańsze niż te dostępne na rynku, ale nie planuje się ograniczania jego dostępności żadnymi wymogami, np. dochodowymi[9]. Nie ma nawet zastrzeżenia, że osoba przystępująca do programu, nie może posiadać innego mieszkania. A przecież program miał wspierać przede wszystkim osoby, dla których zdobycie mieszkania jest problemem. Prawdopodobnie więc skorzysta na tym przede wszystkim grupa najzamożniejszych obywateli, którzy mogą na starcie wyłożyć wymaganą sumę i dla których wysoki czynsz nie będzie problemem. Podobnie jak w wypadku TBS-ów, gdzie wbrew ustawowym założeniom, preferowanym klientem była grupa osób o wyższych dochodach. Natomiast udział grup, z myślą o których ustawa była pisana, był marginalny. [10]

Samorząd może wspomagać inicjatywy SGM, przekazując nieodpłatnie grunt (spłata gruntu nastąpi w momencie wykupienia mieszkania przez najemcę). Na tym kończy się jego ingerencja. Projekt ustawy nie daje samorządom prawa (czy też nie nakłada na nie obowiązku) stawiania inwestorowi wymogów, co do jakości proponowanych rozwiązań, w zakresie wykorzystywanych materiałów, energochłonności czy udogodnień dla mieszkańców. Nie ma wymogów budowania infrastruktury w zamian za preferencyjne (o niższym oprocentowaniu) kredyty. Po raz kolejny oddajemy ważne dla nas wszystkich decyzje w ręce inwestorów, zapominając, że deweloperzy wierni są zasadzie maksymalizacji zysku a nie podnoszenia jakości. A przecież polityka mieszkaniowa to również świadome kształtowanie miasta i postaw jego mieszkańców. Wybudowane mieszkania i osiedla na kolejnych -dziesiąt lat określą poziom naszego życia.

Lokatorzy tracą część praw

Ostatnim elementem pakietu ustaw są zmiany w ustawie o ochronie praw lokatorów.

Proponowane w tym roku zmiany to: zniesienie najmu na czas nieograniczony (do tej pory gminy miały obowiązek podpisywać właśnie takie umowy, z wyłączeniem mieszkań komunalnych). Wiąże się to z weryfikacją dochodów osób, które tam mieszkają (do tej pory sprawdzane były na początku zamieszkania i nigdy więcej). Tak samo weryfikowane będą dochody osób, które po śmierci najemcy mogą żądać prawa do wynajęcia mieszkania po nim (do tej pory prawo to przechodziło automatycznie na inne osoby mieszkające z najemcą). Zniesiona zostaje także określona poprzednio w ustawie grupa, której do tej pory zawsze przysługiwało prawo do lokalu socjalnego (np. kobiety w ciąży czy bezrobotni). Teraz także oni będą musieli udowodnić, że ich dochody mieszczą się w samorządowych widełkach dla osób potrzebujących wsparcia lokalowego. Ostatnia zmiana to wprowadzenie wyższego czynszu w mieszkaniach gminnych, to jest takiego, który pokrywać będzie co najmniej koszt utrzymania zasobów. To duża zmiana, która skokowo zwiększa minimalne do tej pory czynsze w lokalach socjalnych.

Intencje Ministerstwa są klarowne: odblokować gminny zasób komunalny, w którym łatwo jest się zasiedzieć. Niezależnie jednak od tego, ilu ludzi z wysokimi zarobkami niesłusznie zajmuje obecnie mieszkania gminne, nadal są to działania fasadowe, które nie stymulują powstawania nowych lokali socjalnych. Ciekawym elementem polityki MI jest również wprowadzenie w 2010 r. instytucji „najmu okazjonalnego”. Czyli takiego, w ramach którego właściciel może bez żadnych konsekwencji dla siebie zażądać opróżnienia lokalu w ciągu 7 dni. Osobie w ten sposób wyeksmitowanej nie należy się prawo do lokalu zastępczego, ponieważ podpisując umowę najmu musi wskazać inny lokal, do którego się wyprowadzi w razie rozwiązania umowy. Założenia były szczytne – zlikwidować szarą strefę najmu przez zwiększenie praw wynajmującego (w zamian za zryczałtowany podatek w wysokości 8,5%) oraz zachęcić inwestorów do budowania mieszkań na wynajem. Właśnie na takich zasadach budowane będą mieszkania w ramach Społecznych Grup Mieszkaniowych. W praktyce dla państwa oznacza to mniej wydatków na mieszkania: mniej osób będzie miało prawo do mieszkań socjalnych (stawki dopuszczanych zarobków są naprawdę minimalne) i mniej osób do lokali zastępczych. A także mniejsze wydatki na utrzymanie zasobów mieszkaniowych, za które zapłacą najbiedniejsi obywatele. Zwiększenie bezpieczeństwa deweloperów, inwestorów, właścicieli, tak jak prawo do godziwego zysku i święta zasada nieingerowania w wolny rynek, jest niestety napędzaniem koniunktury kosztem mieszkańców.[11]

Podejmując się całościowej zmiany w sektorze mieszkalnictwa, Ministerstwo Infrastruktury deklarowało, że należy przede wszystkim inwestować w mieszkania na wynajem o kontrolowanym czynszu, które zwiększają mobilność i umożliwiają poprawę warunków życia ogromnej grupie – przypomnijmy – 60% naszego społeczeństwa. Dostępność mieszkań na wynajem w rozsądnej cenie mobilizuje do poszukiwania pracy w innym mieście, umożliwia wejście w dorosłe życie czy założenie rodziny, wyrównuje szanse w dostępie do edukacji. Tymczasem proponowane zmiany prowadzą przede wszystkim do budowy mieszkań własnościowych, które przywiązują do miejsca zamieszkania i dodatkowo skierowane są do grupy, która może problem mieszkaniowy rozwiązać w inny sposób.

Państwo konsekwentnie wycofuje się ze wspierania mieszkalnictwa środkami budżetowymi. Począwszy od likwidacji Urzędu Mieszkalnictwa w 2004 r., przez zamknięcie Krajowego Funduszu Mieszkaniowego (głównego sponsora budownictwa społecznego) w 2009 r. po wygaszenie programu Rodzina na Swoim (w 2013 r.) i zastąpienie go Społecznymi Grupami Mieszkaniowymi (w których Państwo nie partycypuje finansowo) a także poprzez planowaną likwidację zwrotu VAT od zakupu materiałów budowlanych. Nie rokuje również nowelizacja ustawy o TBS-ach, ponieważ przy tak niewielkim wsparciu z budżetu państwa gminy nie będą w stanie zbudować znaczącej liczby mieszkań. Nawet za remont mieszkań komunalnych zapłacą sami mieszkańcy. Nowe rozwiązania sięgają po pieniądze obywateli, przy zachowaniu minimalnego wsparcia ze strony państwa.[12] A gdyby tak przeciwstawić prawu godziwego zysku prawo do godziwej egzystencji? W końcu prawo do mieszkania gwarantuje zarówno konstytucja RP, jak Karta Praw Podstawowych UE czy Deklaracja Praw Człowieka.[13]

Niewygodna „jakość życia”

W naszych rozmowach z ekspertami z różnych dziedzin potykaliśmy się często o niewygodne dla polityków hasło: jakość życia. Dostęp do mieszkania, które nie jest obciążone wieloletnim kredytem i nie zabiera połowy naszych dochodów zdecydowanie tę jakość poprawia, jednak w opinii rządzących, Polski nie stać na wspieranie takiego wzrostu. Tymczasem nawet, jeśli przyjmiemy taką optykę, że to nie państwo jest dla obywatela, lecz obywatel dla państwa i że celem demokracji nie jest ułatwianie życia ludziom, lecz utrzymywanie skomplikowanego aparatu władzy, to jest w tym pewne niedopatrzenie. Pewien zysk przechodzi państwu koło nosa niezauważony i nie mam tu bynajmniej na myśli zysku społecznego (zwanego również nomen omen kapitałem społecznym).
Zadowolony obywatel to lepszy pracownik, lepszy inwestor i lepszy konsument! I to też oznacza dla państwa oszczędności. Czyli kochane pieniążki.

 

 

p.s.

Do końca lipca 2011 można konsultować dwa projekty ustaw, zgłoszone przez Ministerstwo Infrastruktury:

Projekt założeń projektu ustawy o zmianie ustawy o niektórych formach popierania budownictwa mieszkaniowego

http://bip.mi.gov.pl/pl/bip/projekty_aktow_prawnych/projekty_ustaw/ustawy_mieszkalnictwo_i_gospodarka_komunalna/zaltbs

Projekt założeń projektu ustawy o społecznych grupach mieszkaniowych

http://bip.mi.gov.pl/pl/bip/projekty_aktow_prawnych/projekty_ustaw/ustawy_mieszkalnictwo_i_gospodarka_komunalna/zalsgm

Jeśli chcesz, żeby Twój głos został wzięty pod uwagę – czytaj i konsultuj!

 

Cały pakiet zmian proponowanych przez Ministerstwo Infrastruktury w tym roku znajdziesz tutaj:

http://bip.mi.gov.pl/pl/bip/projekty_aktow_prawnych/projekty_ustaw/ustawy_mieszkalnictwo_i_gospodarka_komunalna

 

 

 


[1] W bieżącym roku w ramach opracowanego w Ministerstwie Infrastruktury, przyjętego przez rząd i skierowanego do Sejmu dokumentu „Główne problemy, cele i kierunki programu wspierania rozwoju budownictwa mieszkaniowego do 2020 roku” realizujemy cztery ważne projekty. Przygotowaliśmy zmiany w zakresie programu „Rodzina na Swoim”, którymi aktualnie zajmuje się Senat oraz propozycję w zakresie uelastycznienia zasad najmu lokali komunalnych – projekt założeń zmian ustawy o ochronie praw lokatorów i ustawy o niektórych formach popierania budownictwa mieszkaniowego oraz projekt założeń ustawy o społecznych grupach mieszkaniowych – wiceminister Piotr Styczeń podczas zorganizowanego przez Polskie Towarzystwo Mieszkaniowe seminarium „Założenia polityki mieszkaniowej państwa”, 5 lipca 2011. (źródło: Ministerstwo Infrastruktury)
Link do projektów ustaw: http://bip.mi.gov.pl/pl/bip/projekty_aktow_prawnych/projekty_ustaw/ustawy_mieszkalnictwo_i_gospodarka_komunalna

 

[2] Przy czym Samorządy gminna były większościowym udziałowcem w 77% TBS’ów
Projekt założeń projektu ustawy o zmianie ustawy o niektórych formach popierania budownictwa mieszkaniowego z 23 maja 2011 r., s. 3.

 

[3] „Określana na ok. 60% społeczeństwa grupa ludności nie jest obecnie adresatem żadnego funkcjonującego programu mieszkaniowego. Ma to związek z osiąganymi dochodami, które są za wysokie, aby ubiegać się o najem lokalu komunalnego, a jednocześnie zbyt niskie by otrzymać kredyt hipoteczny na warunkach oferowanych przez banki komercyjne”
Projekt założeń projektu ustawy o społecznych grupach mieszkaniowych z 20 czerwca 2011r, s. 9.

 

[4] Dz. U. z 2000 r. Nr 98, poz. 1070, z późn. zm.

[5] Projekt założeń projektu ustawy o zmianie ustawy o niektórych formach popierania budownictwa mieszkaniowego z 23 maja 2011 r., s. 35.

[6] Planuje się, że powstanie 56 264 mieszkań do 2022r, jw., s. 40

[7] Jw., s. 3.

[8] Jw., s. 42.

[9] „Nie ma potrzeby wprowadzania przy kwalifikacji przyszłych najemców kryteriów dochodowych lub wymogu nieposiadania tytułu prawnego do innego mieszkania, gdyż lokale będą de facto finansowane przez najemców (docelowych właścicieli).”

Projekt założeń projektu ustawy o społecznych grupach mieszkaniowych z 20 czerwca 2011r, s. 17.

 

[10] „Najczęściej wśród kryteriów wyboru najemców określanych przez gminy wskazywano: dochody (preferowane wyższe) – 66,4%,  miejsce zamieszkania (preferowani mieszkańcy danej gminy)  –  65%, niepełnosprawność – 53,3%. Bardzo rzadko w trakcie wyboru najemców preferowano osoby o niskich dochodach (6,6%), gospodarstwa domowe w młodym wieku (5,8%), osoby migrujące w poszukiwaniu pracy (2,9%).”
Projekt założeń projektu ustawy o zmianie ustawy o niektórych formach popierania budownictwa mieszkaniowego z 23 maja 2011 r., s. 2.

 

[11] Zaiteresowanych tematem odsyłam do Stanowiska Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów w sprawie projektu nowelizacji ustawy o ochronie praw lokatorów oraz ustawy o dodatkach mieszkaniowych.
http://wsl.lokatorzy.pl/images/stanowisko_wsl_zmiany_ustawy_o_ochronie_projekt_mi.pdf

[12] Za komentarz niech posłuży ocena Najwyższej Izby Kontroli tego, w jaki sposób gminy wywiązują się z zaspokajania potrzeb mieszkaniowych. Raport powstał w kwietniu 2008 r., kiedy istniał jeszcze Krajowy Fundusz Mieszkalnictwa a program Rodzina na Swoim rozwijał skrzydła:

„Najwyższa Izba Kontroli negatywnie ocenia tworzenie przez gminy warunków do zaspokajania potrzeb mieszkaniowych wspólnot samorządowych w zakresie utrzymania i powiększenia mieszkaniowego zasobu gminy. (…)

Brak strategii rozwoju mieszkalnictwa spowodował, że gminy w ograniczonym zakresie realizowały przedsięwzięcia inwestycyjno-budowlane dotyczące budownictwa mieszkaniowego, co skutkuje wysokim poziomem niezaspokojenia potrzeb mieszkaniowych wspólnot samorządowych. (…)

Kolejni ministrowie właściwi do spraw budownictwa, gospodarki przestrzennej i mieszkaniowej nie doprowadzili do opracowania i wdrożenia długookresowego programu rozwoju budownictwa mieszkaniowego.” NIK, Informacja o wynikach kontroli realizacji przez gminy zadań w zakresie zaspokajania potrzeb mieszkaniowych, kwiecień 2008

http://www.nik.gov.pl/kontrole/wyniki-kontroli-nik/kontrole,1644.html

 

[13] Konstytucja RP, Rozdział II WOLNOŚCI, PRAWA I OBOWIĄZKI CZŁOWIEKA I OBYWATELA

Art. 75., paragraf 1. „Władze publiczne prowadzą politykę sprzyjającą zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych obywateli, w szczególności przeciwdziałają bezdomności, wspierają rozwój budownictwa socjalnego oraz popierają działania obywateli zmierzające do uzyskania własnego mieszkania.”
Karta Praw Podstawowych UE, Artykuł 34 Zabezpieczenie społeczne i pomoc społeczna, paragraf 1:
„W celu zwalczania wyłączenia społecznego i ubóstwa Unia uznaje i szanuje prawo do pomocy społecznej i mieszkaniowej dla zapewnienia, zgodnie z zasadami ustanowionymi w prawie wspólnotowym oraz ustawodawstwach i praktykach krajowych, godnej egzystencji wszystkim osobom pozbawionym wystarczających środków.”

Powszechna Deklaracja Praw Człowieka (1948), Artykuł 25, punkt 1:

„Każdy człowiek ma prawo do stopy życiowej zapewniającej zdrowie i dobrobyt jego i jego rodziny, włączając w to wyżywienie, odzież, mieszkanie, opiekę lekarską i konieczne świadczenia socjalne, oraz prawo do ubezpieczenia na wypadek bezrobocia, choroby, niezdolności do pracy, wdowieństwa, starości lub utraty środków do życia w inny sposób od niego niezależny.”

 

 

Ula SiemionUla Siemion – przez 7 lat pracowała w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski jako asystentka kuratorki oraz kuratorka programu pobytów twórczych (a-i-r laboratory). Dwa lata życia pochłonęła jej praca nad projektem Rooted Design for Routed Living, w ramach którego poskramiała dziesięcioro uczestników, trójkę współ-kuratorów oraz Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego i całą resztę. Obecnie przebywa na zasłużonych wczasach w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, gdzie zbiera dane na temat mieszkalnictwa w Polsce (i nie tylko) do trzeciej edycji Warszawy w Budowie.