Prawdziwe życie placu Defilad

Od dwóch dekad rozwodzimy się nad tym, jakim nieszczęściem jest wciąż nie zabudowana przestrzeń w centrum miasta. Klątwa, fatum, przekleństwo wiecznej prowizorki – mówimy. A tymczasem na placu Defilad, jakby w drugim obiegu, cały czas toczy się nieoficjalne życie.

Zastanawiałem się wiele razy, jak dziś wyglądałby plac Defilad, gdyby w pierwszej połowie lat 90. udało się zrealizować wizję architektów Skopińskiego i Biełyszewa. Zamiast wiatru hulającego po betonowym wygodnie, mielibyśmy warszawskie corso. Wokół wieżowce układające się w koronę, która – zależnie od poglądów patrzącego – zasłania Pałac Kultury lub przeciwnie – podkreśla jego rangę. Ten spór nie skończyłby się do dziś, to pewne. Za to sama architektura mogłaby się już kończyć. Tak, jak pobliskie City Center przy ulicy Złotej. Zbudowane w tamtym okresie, błyskawicznie się zestarzało i musiało ustąpić miejsca nowej, większej inwestycji w postaci wieżowca. Obawiam się, że zabudowę placu Defilad czekałby taki sam los – liftingi, przebudowy, modernizowanie budynków, które dawno straciłyby urok nowości. Architektura z tamtego okresu niestety starzeje się słabo.

Choć brzmi to jak herezja, myślę czasem, że nie stało się wcale tak źle. O tym, jakiej architektury chcemy i potrzebujemy na placu Defilad, wciąż można dyskutować. Inna sprawa, co wyniknie z takich dyskusji – kolejna ekipa w ratuszu może znów zmienić plan zagospodarowania, ale prawie na pewno ze zdaniem warszawiaków liczyć będzie się tak, jak poprzednie, czyli nie bardzo. Bo w oficjalnym dyskursie miejsca na spory nie ma: plac Defilad trzeba zabudować. Jak? Spektakularnie. Najlepiej wysoko. Na pewno elegancko, musi być elegancko. Czy to realne? Nikt się nie zastanawia. Czy są chętni, by realizować wizje z przygotowanych przez ratusz wizualizacji? Nie ma, bo kto zdecyduje się inwestować na terenie z roszczeniami do parcel, których granice są fantomem przedwojennej Warszawy? Komu uda się wejść we współpracę z PKP i zbudować coś nad tunelem średnicowym, skoro nawet kolejarze nie wiedzą, z którą z ich licznych spółek trzeba o tym rozmawiać?

Dwa lata po bitwie o halę Kupieckich Domów Towarowych, plac stoi więc pusty. Tamten blaszak zastąpił inny: biuro budowy II linii metra, ale jego rozbiórka raczej nie skończy się użyciem gazu łzawiącego. W międzyczasie na plac Defilad zawitać mają kibice piłkarscy – to tu ma być największa strefa z telebimami, knajpami i konkursami dla tych, którzy nie wejdą na Stadion Narodowy w czasie Euro 2012. Potem na placu stanąć ma Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Na tym na razie koniec oficjalnych planów i pomysłów.

Tymczasem na placu Defilad życie toczy się w drugim obiegu, poza oficjalnymi decyzjami, planami i strategiami. Zgodnie z twierdzeniem, że natura nie znosi pustki, trwa spontaniczne zagospodarowywanie wolnej przestrzeni. Tu budka z hot-dogami, tam namiot z księgarnią, wreszcie, w centralnym punkcie, pod samą trybuną honorową nieustająca defilada minibusów, które z całej Polski zwożą tych, którzy w Warszawie szukają szczęścia. Warszawski dworzec Victoria.

Dworzec widmowy, oficjalnie nieistniejący – bez kasy biletowej, toalety, ławki czy poczekalni. Bez wiat, wysepek przystankowych i słupków z rozkładami jazdy. Skorzystanie z niego wymaga wiedzy dostępnej tylko dla stałych klientów. Nie posiadają jej ci, którzy nie jeżdżą regularnie do rodziny poza stolicą. Nie wiedzą o tym nic włodarze miasta. Z okien biur ratusza w Pałacu Kultury widać przecież tylko parking z busami. To, że dla wielu jest bramą do stolicy, ważną tak samo jak Dworzec Centralny czy Lotnisko Chopina, nie przebija się do oficjalnego obiegu.

– Wyrzućmy busy na przedmieścia – apeluje co jakiś czas ktoś, kto dostrzeże ruch w centrum miasta. – Po co mają powodować korki w drodze do centrum? Niech stają na Okęciu, Młocinach czy rondzie Wiatraczna – w imię estetyki i wygody proponują inni. Tak, jakby pasażerów busów można było przestawić w inny kąt, jakby nie przysługiwało im prawo do korzystania z centrum miasta. Jakby nie byli mieszkańcami Warszawy, którzy mają potrzebę dotrzeć do centrum w niedzielę wieczorem, gdy wracają z weekendu spędzonego w rodzinnych stronach.

Ta retoryka coś mi przypomina. Stykam się z tym na co dzień w pracy wydawcy lokalnego portalu internetowego. Na forum dyskusyjnym przyjmuje postać chamskiej wojny nielicznej, ale głośnej grupki frustratów ze „słoikami” (to od wałówki przywożonej busami do domu co tydzień), którzy „kradną nam pracę”, „nie umieją jeździć”, „powodują wypadki”, w ogóle „pasożytują” na Warszawie. Prymitywne komentarze w internecie mnie nie dziwią – zaskakuje to, że oficjalna polityka ratusza w sprawie tysięcy nowych użytkowników miasta jest tak podobna. W najlepszym razie są „targetem” kampanii zachęcających do meldowania się w stolicy i płacenia tu podatków. Poza tym nie ma ich w planach, wizjach i strategiach. Nie ma ich w kampaniach wyborczych, bo głosują gdzie indziej. Wtopili się w miejskie tło, jakby w ogóle nie istnieli.

Nic więc dziwnego, że w miejskich planach dla placu Defilad znalazło się miejsce na wydumany dworzec rowerowy, a nie na tymczasowy dworzec dla busów. Rowerowy pawilon oderwany będzie od – wciąż zresztą nieistniejącej – sieci ścieżek rowerowych, ustawiony z dala od punktów przesiadkowych. Jeśli powstanie, będzie listkiem figowym zasłaniającym fakt, że miasto lekceważy potrzeby rowerzystów. Dla czekających pod trybuną honorową w metrowych zaspach lub ulewnym deszczu „słoików” będzie zaś komunikatem żywcem wyjętym z forum internetowego: wracajcie do siebie!

Przed trybuną honorową potrzebna jest interwencja. Na przykład konkurs dla młodych architektów na tymczasowy, mobilny, łatwy do przenoszenia dworzec – wizytówkę współczesnej Warszawy, z całą jej prowizorycznością. Chciałbym projektu, który tymczasowość obraca w zaletę. Pawilonu z kawiarnią, poczekalnią, kasą i toaletą. Miejsca, gdzie pasażer może się schować przed deszczem, a kierowca przespać kilka godzin, ale też – gdzie „słoik” może się poczuć warszawiakiem.

– Nie dla kolejnej prowizorki w tym miejscu! – odpowiedzą obrońcy dotychczasowego podejścia. A ja mówię „tak”: tak dla prowizorek, tak dla „słoików”, tak dla tymczasowości. Bo zmienność, elastyczność i nieprzewidywalność są tym, co z Warszawy czyni barwną, fascynującą metropolię. Metropolię w wiecznej budowie.

 

Karol Kobos

dziennikarz, wydawca portalu tvnwarszawa.pl

 

 

Post a comment.