Wpisy od redaktor.

Nawratek: Miejskie instytucje powinny tworzyć wspólnotę (cz. 2)

Krzysztof NawratekJoanna Erbel: Nowy ruch miejski potrzebuje kluczowych punktów wokół, których skupiają się działania i dyskusje. Przez ostatnie lata takim pojęciem była „przestrzeń publiczna”. Jednak obecnie powoli okazuje się, że to za mało. Czy w ogóle przestrzeń publiczna jest czymś, co powinno nas obchodzić, czy gdy zaliczamy ja do tych otwartych i wolnych przestrzeni to zupełnie znikają kwestie mieszkaniowe czy energetyki?

Krzysztof Nawratek: Myślę, że masz rację, to znaczy istnieje bardzo duże niebezpieczeństwo, że będziemy się fascynować, czy wręcz intelektualnie masturbować opowiadając o przestrzeniach publicznych, które są ważne dla miasta, podczas gdy kompletnie ujdą naszej uwadze kwestie  struktury transportowej, publicznego transportu, energetyki, miejsc pracy czy w końcu mieszkań socjalnych. Możemy powiedzieć, że przestrzeń publiczna jest taką fantazją klasy średniej, która po pracy idzie sobie na cappuccino przy stoliku wystawionym na ulicę i uśmiecha się przyjaźnie do drugiego przedstawiciela tej samej klasy, który czyta tę samą książkę. Oprócz takich przestrzeni, istnieją przestrzenie związane z miejscem pracy, gdzie ludzie ze sobą przebywają przez dużą część dnia. Być może regulacje powinny dotyczyć tego, co się tam dzieje, a nie tego, co się dzieje po pracy, że jest to pewien rodzaj fanaberii. Oczywiście stawiam tutaj to bardzo ostro i nie chcę powiedzieć, że powinniśmy zupełnie przestać się zajmować przestrzenią publiczną, ale być może priorytety powinny być jednak inne. Mnie osobiście przestrzeń publiczna interesuje, ale myślę, że są rzeczy od niej ważniejsze.

JE: Czyli na przykład kwestia dojazdu?

KN: Kwestia dojazdu, prawo do mieszkania, budownictwo socjalne i komunalne, to są absolutnie fundamentalne sprawy. Dalej jest kwestia dostępności, w której zazębiają się te kwestie, bo przestrzeń publiczna gwarantuje swobodny dostęp, przemieszczanie się w mieście. Gdy przestrzeń jest prywatna, pojawiają się płoty i przejście staje się niemożliwe. Natomiast to niekoniecznie łączy się z tym, jak bardzo ważne jest, że tu architekt zaprojektował ładną fontannę czy ławeczkę. Czasami to się splata, ale częściej nie.

JE: Ostatnio, im silniej obecne są w debacie kwestie mieszkaniowe, transportowe oraz debata o roli instytucji publicznych, mam wrażenie, że przez ostatnie lata nadmiernie fetyszyzowaliśmy kategorię „przestrzeni publicznej”. Pewnie było to konieczne, ale obecnie „przestrzeń publiczna” nie ma już politycznego znaczenia.

KN: Tak. Wiele razy rozmawialiśmy o Dotleniaczu, Joanny Rajkowskiej – co jest z mojej strony pewnie jakimś nadużyciem, bo nigdy tam nie byłem i nie widziałem tego, jak to działa i wszystko, co wiem o Dotleniaczu, to są opowieści innych ludzi – więc Dotleniacz to jest taka moją prywatna fantazja. Ta fantazja brzmi „przestrzeń, która robi coś społecznie”. Jeśli przyłożymy taką miarę do przestrzeni generalnie, to nie możemy jej oddzielić od tego, kto tam mieszka obok, ponieważ fakt, że w jednym miejscu mogli się znaleźć ludzie, którzy pracują i starsze panie, które mieszkają obok, bierze się stąd, że te starsze te panie mogły tam mieszkać i dojść. Gdy doprowadzimy do takiej sytuacji, że tych starszych pań już tam nie będzie, bo zostaną wyrzucone na przedmieścia, gdzie transport będzie jechał raz na pół godziny, to one się do żadnego Dotleniacza nie dostaną. I wtedy sam Dotleniacz, jako artystyczny artefakt stanie się czymś zupełnie innym, czymś, w moim odczuciu, mało ważnym.

JE:  A jaką rolę w tym kontekście odgrywa kwestia lokalności? W jaki sposób miasto powinno być planowane. Czy powinno być planowane głównie z uwzględnieniem potrzeb lokalnych mieszkańców, czy w Warszawa powinna głównie inwestować w centrum? Bo jak wiesz jest jeden tych dyskursów o Warszawie, pojawiąjącym się często w wypowiedziach Bogdana Jałowieckiego, gdzie za główny mankament Warszawy uważa się brak centrum i obecność Pałacu Kultury, wokół którego nic nie ma. Na szczęście już się od tego odchodzi, ale przynajmniej w myśleniu, ale jak to pogodzić z planowaniem miasta i podejmowaniem decyzji politycznych?

KN:  Wygłosiłem podczas naszej rozmowy kilka bardzo ostrych deklaracji, co tak naprawdę jest zawsze fałszywe, bo miasto nie jest czarno-białe. Centrum miasta ma swoje zalety, centrum ma funkcję symboliczną, pozwala ludziom utożsamiać się i identyfikować z miastem jako całością. Ja bym tego tak zupełnie nie przekreślał, nie odrzucał, szczególnie w sytuacji, gdy dzieją się takie lokalne potyczki o drogę, która biegnie za blisko mojego ogródka. Centrum ma znaczenie, powalające poczuć, że jest moja dzielnica i twoja, mój ogródek i zagrażająca mu droga, ale wszyscy spotkamy się w centrum. Tu oczywiście pojawia się pytanie, czy to nie jest kolejna fantazja, czy to nie jest tak, że ta przestrzeń centralna jest przestrzenią tylko dla określonej grupy osób? Mogę znowu wrócić do mojego doświadczenia z Belfastu, gdzie ludzie z protestanckiej dzielnicy Shankill Road do centrum miasta nie chodzili, bo to było „terytorium wroga”. Być może trochę tak jest, że sobie o centrum fantazjujemy, że to jest znowu taka drobnomieszczańska fantazja, w której zbudujemy sobie centrum, gdzie wszyscy się będziemy spotykać na kawie. Myślę, że to niekoniecznie tak działa. Jakiś rodzaj symbolicznego spoiwa mieszkańców, jest moim zdaniem, niezbędny, tylko jak je znaleźć, to nie jest ani proste, ani oczywiste.

JE: Ale sądzisz, że to powinno być tak jak w Berlinie, że są jakieś centra dzielnicowe? I że tożsamość miejska jest tożsamością jest bardziej tak naprawdę lokalną?

KN: To jest kilka problemów. Centra są niezbędne, trudno sobie wyobrazić, że miasto jest homogeniczną strukturą, bez zagęszczeń i bez hierarchii, z centrum w środku i wszyscy tam zewsząd ściągają. Natomiast jest pytanie o skalę. Zupełnie inaczej wygląda miasto, które ma milion, osiemnaście milionów, czy 150 tysięcy mieszkańców. Ciekawy jest przykład Berlina jako miasta z osiowym centrum. Kiedy projektowaliśmy alternatywny plan dla Rygi, zaproponowaliśmy centrum w postaci pierścienia, który obiegał śródmieście dookoła. Ja nie uważam, że centrum to musi być jakich wydzielony obszar w środku miasta, bo w różnych miastach to może funkcjonować w różny sposób, ale zasada jest taka, że próbujemy tworzyć przestrzeń, która spaja miasto.

JE: Jaki powinien być według ciebie wpływ mieszkańców na planowanie miasta? Bo to jest też pytanie o instytucje, o których fantazjujesz.

KN: Zależy gdzie i w jakiej skali. Fantazjując o wspólnocie, nie możemy zapominać o prawie jednostki, czy raczej osoby. Jest to więc pytanie o status quo, o zabezpieczenie dóbr, które mieszkańcy posiadają. Z jednaj strony jako osoby – a więc wracamy do dyskusji o prawie do mieszkania – z drugiej strony musimy pamiętać o wspólnocie. Myślę tu na przykład o parku, gdzie mieszkańcy wyprowadzają dzieci, psy i kanarki. Pytanie, co się musi stać, jakie wyższe dobro zadecyduje o tym, że ten teren zostanie zabudowany i w jaki sposób. Czy postawienie tam nowego osiedla mieszkaniowego to jest wystarczający powód, żeby to status quo zburzyć, czy poprowadzenie drogi jest takim powodem? To jest kwestia umowy i tu nie ma rozwiązania czarno-białego i zero-jedynkowego, to jest nieustanna negocjacja między moim indywidualnym interesem, interesem wspólnoty lokalnej, innych wspólnot i miasta jako całości, z zastrzeżeniem, że w ogóle jesteśmy w stanie określić miasto jako większą wspólnotę.

JE: Czy uważasz, że przestrzeń powinna być bezwzględnie konsultowana?

KN: Zapytaj mnie raczej, czy uważam, że są takie tematy, które nie powinny być konsultowane.

JE: Czy są?

KN: Nie. Nie widzę żadnego powodu, dla którego jakieś tematy powinno się wyłączyć z dyskusji. Każdy temat może być negocjowany, tylko pytanie, do jakiego stopnia i co powinno z tego wynikać. Mnie, jako użytkownika miasta też nie wszystko w nim interesuje. Interesują mnie te rzeczy, z których korzystam i w związku z tym jestem w stanie się wypowiedzieć. Interesuje mnie linia autobusowa, którą dojeżdżam do pracy, na której autobusy spóźniają się po 20 minut albo więcej, bo to mnie dotyczy bezpośrednio. Natomiast niekoniecznie interesuje mnie parking dla mieszkańców dzielnicy obok. Linia autobusowa dotyczy mieszkańców kilku, czy kilkunastu dzielnic. Tu jest miejsce na wypracowanie mechanizmów negocjacji oraz instytucje.

JE: Jeszcze bym chciała wrócić do jednej rzeczy. Do kwestii finansowej, bo jednym z argumentów jaki padł podczas tej debaty z paniami prezydentkami o relacji pomiędzy Łodzią i Warszawą, był argument, że miasto nie ma pieniędzy, wiec sprzedaje. Jakie według ciebie, powinny być alternatywne sposoby finansowania miasta? Czy miasto powinno się utrzymać?

KN: To jest bardzo ciekawy problem, ponieważ Naomi Klein miała rację pisząc w Doktrynie Szoku, że neoliberałowie wykorzystują kryzys po to, żeby wmusić nam określony sposób rozwiązywania problemów. Mówią tak: jest kryzys i nie mamy pieniędzy, w związku z tym należy wszystko sprzedać i pieniądze się znajdą. Moim zdaniem, jest dokładnie odwrotnie. Nadciągający kryzys finansów, również finansów miejskich w Polsce, jest momentem by odrzucić takie krótkowzroczne myślenie. Moim zdaniem powinniśmy wykorzystać szok kryzysu by uświadomić sobie, że być może to nie pieniądze, jako coś, co jest niezwiązane z lokalnością, powinny decydować o tym jak miasta są zarządzane i jak o mieście myślimy. Są inne rzeczy, których nie da się tak łatwo skapitalizować, a które są przecież niezwykle ważne. Są na przykład ludzie na emeryturach, którzy chcieliby zrobić ze sobą coś pożytecznego i niekoniecznie trzeba to przeliczać na pieniądze. Niekoniecznie musimy rozmawiać w kategoriach „tworzenia miejsc pracy” i zwiększania GDP. Jeśli ja coś dla Ciebie zrobię za darmo, bo Cię lubię, to nie zwiększamy GDP, ale zwiększamy naszą jakość życia. Pamiętam jak mój ojciec projektował centrum seniora w małym miasteczku na Śląsku. Ono działało na takiej zasadzie, że dzieci przychodziły tam odrabiać lekcje, a starsze pokolenie grało w szachy. Przychodziły dzieciaki, których rodzice pracowali i ci starsi ludzie byli nieprawdopodobnie szczęśliwi, że mogli tym dzieciakom jakoś tam pomóc. Nikt im za to nie płacił, ale tych zysków dla społeczności nie da się przeliczyć na pieniądze. Moim zdaniem w miastach należałoby szukać takich sfer, które nie podlegają kapitalizacji, nie dotyczą bezpośredniego, krótkoterminowego zysku, a dotyczą życia, przetrwania, trwania i akumulacji.

JE: Czy to by były z jednej strony czyny społeczne, a z drugiej wymiana barterowa i powrót do takich ogródków działkowych?

KN: Tak, jak najbardziej. Ogródki działkowe są świetnym przykładem, ale są również parki-sady z darmową żywnością w mieście, gdzie każdy może sobie podnieść jabłko i zjeść. To jest w zasadzie rewolucyjna zmiana, ale dlaczego nie? No i oczywiście mieszkania, nie jako inwestycja dająca zysk, lecz jako miejsce do życia.

JE: Ja ostatnio fantazjuję, że miło by było, gdybyśmy mieli w różnych parkach sady jabłkowe.

KN: Podam Ci przykład z naszego uniwersytetu, który się reklamuje jako The Enterprise University, czyli mówiąc wprost, jako przedsiębiorstwo nastawione na zysk (mimo tego, że jest uniwersytetem publicznym). Wszystko pięknie, ale gdy przyszedł kryzys, nagle okazało się, że jednym z bardzo ważnych czynników, od których zależy czy uniwersytet przetrwa czy nie, jest to czy studenci będą chcieli tu przyjeżdżać i studiować. Oni od następnego roku będą płacili 9 tysięcy funtów i to właśnie studenci, i ich zadowolenie jest fundamentem przetrwania uniwersytetu. Nagle uniwersytet zaczął myśleć o kampusie, że może nie tylko powinien mieć tą podłą knajpę, gdzie się zarabia pieniądze, ale może powinien dawać też studentom coś więcej i tu się zaczęły dyskusje o darmowej żywności, albo bardzo taniej żywności, która miałaby pochodzić z lokalnych upraw. Nagle zupełnie zmieniło się myślenie, bo krótkoterminowy zysk stoi w oczywistej sprzeczności z długoterminowym interesem uniwersytetu. To, że jakaś tam firma sobie zarobi i sprzeda jakieś tam niejadalne frytki, przeszkadza nam, jako uniwersytetowi w ściąganiu studentów i zapewnianiu im takiej jakości życia na kampusie, żeby oni chcieli tu być. To samo dotyczy miasta. Jeśli dominacja krótkoterminowego myślenia i krótkoterminowego zysku zwycięży, a zabraknie myślenia o tym, że ludzie będą tu mieszkać przez następne ileś tam lat, to mamy problem. I to się oczywiście wiąże z tym, że takie myślenie o interesie mieszkańców było bardzo mocne w XIX wieku, w czasach rewolucji przemysłowej, gdzie lokalna siła robocza była fundamentalna dla przetrwania gospodarki. Natomiast dziś ze względu na wyeksportowanie produkcji do Indii, czy do Chin, lokalna siła robocza stała się niepotrzebna, nikt się nią nie przejmuje i o niej nie myśli. Ale być może sytuacja, która nadciąga spowoduje, że znowu władze miejskie czy elity będą musiały pomyśleć o tym, co jest lokalne.

JE: Gdzie tutaj jest miejsce na rozwiązanie kwestii migracji? Jaki powinien być stosunek miasta do imigrantów? Czy powinny traktować imigrantów ze względu na to, że mają coraz bardziej ograniczone zasoby i jednak zaciskać granice?

KN: Znasz moją odpowiedź. To, co pisałem o obywatelu plug-in zakłada, że w zasadzie każdy do miasta może przybyć. I miasto w swoim własnym, dobrze pojętym interesie powinno wytworzyć interfejs, który włączy tych imigrantów, na tyle na ile to jest możliwe, we własne struktury. Nawet jeśli mówisz, że miasto ma ograniczone zasoby… Miasto w ogóle przecież nie ma zasobów, ponieważ żeruje na zasobach lokalnych, regionalnych czy  globalnych. Ja wiem o czym mówisz: o wodzie, o mieszkaniach, ale zauważ, że imigranci to nie są tylko konsumenci i pasożyty, które wysysają miasto z tego, co ma. To są ludzie, którzy przywożą coś ze sobą. Przywożą ze sobą np. połączenia, sieci społeczne, kontakt z miejscem pochodzenia. Tak naprawdę imigranci to jest zasób i bogactwo miasta. Wczoraj byliśmy w na Brick Lane w Londynie, gdzie jadłem genialne curry, w knajpie prowadzonej przez ludzi z Bangladeszu. Takiego dobrego curry tu, gdzie mieszkam, gdzie imigrantów jest tyle, co kot napłakał, po prostu nie ma. Moja odpowiedź jest taka, że nawet mierząc wszystko pragmatycznym i egoistycznym interesem mojego żołądka, powinniśmy mieć jak najwięcej imigrantów, szczególnie z Bangladeszu. (Śmiech.)

JE: To tak, jak z Wietnamczykami w Warszawie, są najlepszymi imigrantami przez zupy Pho. I to było wszystko, o co chciałam cię zapytać w ramach tego wywiadu. Dziękuję.


pomoc redakcyjna: Katarzyna Nawratek, wywiad spisała Agnieszka Witkowska

 


Dr Krzysztof Nawratek – architekt, urbanista, teoretyk miasta. Wykładowca, dyrektor studiów magisterskich w School of Architecture, Design and Environment w Plymouth w Wielkiej Brytanii. Wykładał na uniwersytecie w Rydze, pracował w Narodowym Instytucie Analiz Regionalnych i Przestrzennych w Irlandii. Autor książek: „Ideologia w przestrzeni: Próby demistyfikacji” (Kraków 2005), „Miasto jako idea polityczna” (Kraków 2008), w przygotowaniu znajduje się „Dziury w całym. Wstęp do miejskich rewolucji” (Warszawa 2011). Prowadzi blog PRZESTRZENIE I CIAŁA.

Nawratek: Miejskie instytucje powinny tworzyć wspólnotę (cz. 1)

 

Krzysztof Nawratek

 

Joanna Erbel: Przy okazji pracy przy Warszawie w Budowie 3 po raz kolejny stanęliśmy przed koniecznością spojrzenia na to, co się stało z miastem przez ostatnie dwadzieścia lat. Jednym z ważnych tematów jest powracająca dyskusja na temat planowania przestrzenie.  Czy według Ciebie miasto potrzebuje planowania wedle którego będzie się rozwijało?

Krzysztof Nawratek: Znasz moją odpowiedź: oczywiście, że tak. Pytanie o szczegóły, jak pogodzić to, że plan narzuca określoną przyszłość z tym, że przyszłość jest nieprzewidywalna. Mamy do czynienia z nieprzezwyciężalnym napięciem między planem, a tym, co się dzieje naprawdę. To jest oczywisty problem, który próbuje się w planowaniu rozwiązywać na różne sposoby. Ja jestem coraz większym zwolennikiem instytucji. Pojedynczy ludzie nie radzą sobie z problemami, więc powinniśmy łączyć się w grupy. Mam tu na myśli grupy zorganizowane w oparciu o algorytmy i regulacje, czyli grupy-instytucje. Oczywiście na moje postrzeganie świata wpływa to, gdzie mieszkam. W Wielkiej Brytanii mogę z bliska obserwować zniszczenia jakie powoduje Torysowska polityka prywatyzacji, decentralizacji i niszczenia instytucji. Tak naprawdę Torysi cofają państwo do jakiejś przedpolitycznej i naturalistycznej utopii. Więc tak, jak najbardziej plan.

JE: A czy sądzisz, że takie miasto jak Warszawa ma szansę, żeby jakikolwiek plan był w nim realizowany? Czy to, co się teraz stało, czyli reprywatyzacja gruntów czy dużo takich samowolek budowlanych np. wieżowce, które powstawały nie wiadomo jak, uniemożliwiły jakiekolwiek ruchy w tej kwestii.

KN: Trzeba zadać podstawowe pytanie: czym jest plan? Odpowiedzi może być kilka. Najbardziej banalna jest taka, że plan narzuca reguły gry. Mentalnie tkwimy w utopii Czesława Bieleckiego, w której gdy kupujesz działkę, to wiesz, że za płotem bedziesz miała podobny domek, a nie na przykład elektrownię atomową. To jest minimalistyczne podejście do planowania, które ma gwarantować przestrzeganie prawa przez uczestników gry. Moim zdaniem jednak, plan może mieć siłę wizji. Nie jest więc tylko transcendentnym polem, które porządkuje jednostkowe aktywności, lecz również pozwala jednostkom jednoczyć się by osiągać wspólne cele. Możemy więc myśleć o planie, jako o narzędziu kreowania wspólnoty i społeczności miejskiej. Oczywiście, w każdym miejscu, nawet najbardziej zaniedbanym, planowanie jest możliwe. Plan jest nie tylko możliwy, on jest wręcz niezbędny. Chyba, że przyjmujemy perspektywę ultraliberalną, w której niczego się nie planuje i pozwala się  pojedynczym ludziom robić, co chcą. Efekty takiego myślenia możesz zobaczyć w niektórych miastach afrykańskich, czy południowoamerykańskich, ale te, które odnoszą sukcesy, jak Bogota czy Kurytyba, to miasta z bardzo silną władzą miejską. Tam, gdzie jej nie ma, miasta się rozpadają. Także jeszcze raz: plan, plan, plan.

JE: A co według Ciebie stało się z polskimi miastami po 1989 roku, czy to było właśnie puszczenie miasta na żywioł i zaniechanie planu czy coś innego się stało?

KN: Mój przyjaciel, doktor Krzysztof Kafka, wybitny ekspert w dziedzinie planowania miast w Polsce, twierdzi, że po 1989 roku próbowano stosować logikę planu, która obowiązywała w PRLu do czegoś, co już PRLem nie było. Te plany nie mogły działać – a przez te wszystkie lata nie udało się wypracować niczego, co by do wolnorynkowej Polski pasowało. W pewnym momencie, plany przestały być obowiązkowe i zaczęła funkcjonować chyba najgłupsza z możliwych zasad, czyli zasada „dobrego sąsiedztwa”, a inaczej konserwatywnej, mechanicznej replikacji tego co istnieje. Co się stało z polskimi miastami? Polskie miasta zostały sprywatyzowane i się porozpadały, straciły wizję, silną tożsamość i władzę. Władza miejska jest słaba i nie jest w stanie zapanować nad tym, co się tam dzieje. Teraz ze względów ideologicznych jest coraz gorzej. Pamiętasz tę debatę, w której uczestniczyłem z prezydentkami Łodzi i Warszawy? Ich jedyna odpowiedź na każde wyzwanie to: prywatyzujmy, oddajmy władzę i sprawczość pojedynczym ludziom. Komentarz mój jest oczywisty: jeśli tak, to po co w ogóle władze miejskie? Niech pani Gronkiewicz-Waltz przestanie brać pensję, skoro uważa, że ludzie wiedzą lepiej.

JE: Co zamiast prywatyzacji?

KN: Nie jestem dogmatycznym przeciwnikiem prywatnej własności, chociaż jestem przeciwnikiem prywatnej własności ziemi w miastach, bo uważam, że ziemia powinna należeć do miasta – to znaczy do wspólnoty – i być dzierżawiona. Miasto powinno wydzierżawiać ziemię i zachowywać kontrolę nad tym, co się w przestrzeni miasta dzieje. Oczywiście można tą kontrolę narzucać w inny sposób, na przykład właśnie poprzez plan. Gdy masz dobre narzędzia planistyczne, to tak naprawdę do kogo należy dany grunt czy budynek, staje się sprawą drugorzędną. Narzucasz odpowiednie warunki, które właściciel musi spełniać. Wtedy to nie ma aż takiego znaczenia, czy to jest własność prywatna, czy komunalna.

JE: Do jakiego stopnia uważasz, że prawa obywateli powinny być ograniczone? Zanim odpowiesz powiem ci, że mamy teraz taką ciekawą sporną kwestię w Warszawie. Na skwerze przy ul. Mokotowskiej właścicielka odzyskała grunt, który wydzierżawiła restauracji, która zagrodziła teren białym płotem. Postawiono kilka stolików. Powstał plac zabaw. Wywołało to opór sąsiadów. Miasto mówi, że nie może nic zrobić, bo to jest teren prywatny. Zostało to oddane zgodnie z prawem właścicielom, którzy wydzierżawili to komuś i ten dzierżawca może tam robić, co chce i to święte prawo własności bardzo silnie działa cały czas. I czy na przykład uważasz, że miasto powinno zastrzec, że to jest teren prywatny, ale powinien być dostępny?

KN: Oczywiście, że tak. Potrzebne są regulacje dla własności prywatnej. Miasto wciąż powinno zastrzegać sobie możliwość ograniczania i regulowania tego, co wolno, a czego nie wolno. Miasto ze swojej istoty nie jest archipelagiem prywatnych, wydzielonych autonomicznych księstw, tylko jest całością, gdzie ludzie muszą wchodzić ze sobą w interakcje.

JE: Dlaczego to jest tak bardzo nieoczywiste? Co się stało przez ostatnie 20 lat? Co się stało, że można postawić dmuchaną różową świnię na 5 metrach kwadratowych prywatnej działki w centrum miasta, jak na rogu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej,  i miasto nic nie może zrobić?

KN: Kiedyś powoływałem się na książkę Alexeia Yurchaka o końcu komunizmu w Związku Radzieckim, Everything Was Forever, Until It Was No More. Dziś mamy trochę podobną sytuację – to co jest, wydaje nam się naturalne i wieczne. A przecież wystarczy lekkie przesunięcie w naszym myśleniu, byśmy zobaczyli obecny system jako absurd. Jeśli pamiętasz wykład Jamesa Holstone’a (wykład „Prawo do miasta”, 16 lutego 2011, Res Publika Nowa), to opowiadał o tym, że prawo własności w Brazylii zostało przedefiniowane poprzez użyteczność i funkcjonalność. Zmiana definicji, zmiana języka, są zmianami politycznymi o dramatycznych konsekwencjach. Jest jednak taki moment, w którym bym bronił własności prywatnej – gdy mówimy o mieszkaniu. Ale wynika to z tego, że uważam prawo do mieszkania za jedno z podstawowych praw człowieka. Stawiam prawo lokatora do godnego życia nad prawem właściciela kamienicy do czerpania z tej kamienicy zysku. Prawo lokatora do mieszkania jest związane z jego życiem, bo w momencie, gdy on straci to mieszkanie, to wyląduje na bruku. Natomiast właściciel kamienicy ma najczęściej swoje własne mieszkanie, a z kamienicy czerpie zysk. Oczywiście nie chciałbym stawiać tego tak bardzo czarno-biało, ale myślę, że czujesz różnicę.

JE: Tak. Jakimi założeniami, według ciebie, miasto kieruje się, jeśli zwraca i grunty i nieruchomości dawnym właścicielom? Czy to jest kwestia zrzucenia ciężaru?

KN: Myślę, że w Polsce to nie do końca tak wygląda, bo nadal nie mamy ustawy reprywatyzacyjnej. Te kwestie wciąż są rozwiązywane po partyzancku. Nadal mamy nierozwiązaną kwestię mienia pożydowskiego, a z drugiej strony mamy kościół katolicki, który dostaje swoje grunty i nieruchomości. Tu działa ideologia plus szczegółowe zapotrzebowanie polityczne na szczegółowe rozwiązania. Ale generalnie podejrzewam, że nikt nad tym specjalnie nie panuje. Na Łotwie obserwowałem konsekwencje bardzo prostej ustawy reprywatyzacyjnej gdzie, żeby rozwiązać wszelkie problemy, zwrócono dokładnie to, co kto miał w momencie zajęcia państwa przez armię sowiecką. To spowodowało oczywiście mnóstwo problemów, bo nagle na coś, co powstało przez ostatnie 50 lat została nałożona stara mapa własnościowa i zostałaś właścicielką działki, która ma 400 metrów długości i metr szerokości, bo została wykrojona przez drogę. Ale to przynajmniej było jasne i czytelne rozwiązanie, a w Polsce ja nie widzę tej czytelności. One sprzyjają „załatwianiu” wszystkiego pod stołem.

JE: Kto według Ciebie najbardziej korzysta na tym załatwianiu?

KN: Podejrzewam, że zaczęło się od uwłaszczenia nomenklatury i okolic. To przecież nie jest przypadek, że osobą, która załatwiała kościołowi katolickiemu zwrot mienia był dawny ubek. Ci, którzy byli blisko struktur władzy dawnego systemu i ci, którzy wtedy do władzy dochodzili, usiłowali wykroić swój kawałek tortu. Korzystają ci, którzy byli u władzy, są u władzy, albo mają nadzieję, że będą. Nie ma to nic wspólnego z dobrem społecznym, czy jakimkolwiek myśleniem w kategoriach dobra wspólnego.

JE: Jeżeli pomyśleć o tym, jak wygląda rewitalizacja w Polsce, to rewitalizacja jest albo malowaniem fasady albo gentryfikacją, to wynika właśnie z tego, że się faworyzuje czyjeś interesy czy z tego, że nie ma na to pomysłu?

KN: Myślę, że podstawowym problemem jest brak myślenia wspólnotowego. Myślenie w ramach mojego własnego interesu, interesu mojej rodziny i moich znajomych powoduje, że wszystko, czy to malowanie fasad, czy gentryfikacja, sprowadza się do tego samego, do działań, z których korzystają fragmenty, grupki ludzi. Nie ma to nic wspólnego z dobrem wspólnym i to jest podstawowy problem. To, że nie ma pomysłu na miasto bierze się również z tego, że nie ma w ogóle pomysłu na to, jak żyć razem jako społeczność.

JE: Czy sądzisz, że solidarność ruchów miejskich może to zmienić, czy to będzie kolejna grupa lobbingowa, która dba tylko o swoje interesy?

KN: To jest bardzo ciekawe pytanie. Jak pewnie wiesz ja do pewnego momentu byłem bardzo krytyczny wobec wszystkich ruchów miejskich. Uważałem, że w większości to są takie zabawy, albo młodych ludzi, którym się wydaje, że będą klasą średnią, albo z drugiej strony bardzo partykularnych grup, których działania nie są immanentnie złe, ale zawsze popadają w ryzyko ekskluzywizmu. Bo na tej ulicy będzie fajnie, czysto i przyjemnie, w związku z tym tutaj żadnych ludzi, którzy nam się nie podobają wpuszczać nie będziemy. Z drugiej jednak strony mamy stowarzyszenie My – Poznaniacy, któremu udało się jednak przekroczyć myślenie fragmentem, przekroczyć partykularne walki i zbudować coś, co jednak gdzieś tam się opiera na poczuciu solidarności. To Lidka Makowska pisząc o nich taki list poparcia, może trochę na wyrost, może trochę propagandowo, napisała, że to jest nowa „Solidarność”. Ostatnio zakończony w Poznaniu Kongres Ruchów Miejskich w pewnym stopniu potwierdził, że solidarność w mieście staje się czymś oczywistym. Miasto zakłada pewną wspólnotowość. W mieście myślimy nie tylko o własnym interesie, rodzinie i znajomych – miasto przełamuje nasz egoizm i indywidualistyczne myślenie. Być może więc jest szansa, że ludzie zaczną myśleć, że ich interes łączy się bezpośrednio z interesem innych ludzi. Stąd się brali XIX-wieczni miejscy reformiści brytyjscy czy amerykańscy. Przecież nie było tak, że oni byli tacy strasznie dobrzy. Ich działalnoś brała się trochę ze strachu, ponieważ uzmysłowili sobie, że gdy nierówności społeczne będą zbyt duże, to ci biedni w końcu przyjdą i się ich brutalnie pozbędą.

(ciąg dalszy nastąpi)

pomoc redakcyjna: Katarzyna Nawratek, wywiad spisała Agnieszka Witkowska

 


Dr Krzysztof Nawratek – architekt, urbanista, teoretyk miasta. Wykładowca, dyrektor studiów magisterskich w School of Architecture, Design and Environment w Plymouth w Wielkiej Brytanii. Wykładał na uniwersytecie w Rydze, pracował w Narodowym Instytucie Analiz Regionalnych i Przestrzennych w Irlandii. Autor książek: „Ideologia w przestrzeni: Próby demistyfikacji” (Kraków 2005), „Miasto jako idea polityczna” (Kraków 2008), w przygotowaniu znajduje się „Dziury w całym. Wstęp do miejskich rewolucji” (Warszawa 2011). Prowadzi blog PRZESTRZENIE I CIAŁA.

 

 


Cichocki, Fudala: Sztuka „w budowie”

Cichocki, Fudala WWB3

O festiwalu WARSZAWA W BUDOWIE 3 z kuratorami, Sebastianem Cichockim i Tomaszem Fudalą rozmawia Joanna Erbel

 

Joanna Erbel: To już trzecia edycja WARSZAWY W BUDOWIE, czym WWB3 różni od poprzednich edycji.

Sebastian Cichocki: Podstawowa zmiana wiąże się z bardziej akademicką i „procesualną” formułą pracy nad programem festiwalowym. Na początku roku zakreśliliśmy cztery, bardzo ogólne obszary, które systematyzują nasze prace nad Warszawą, są to:  mieszkalnictwo, kwestia partycypacji (a dokładniej „nie-partycypacji”), polityka przestrzenna oraz, najbardziej szczegółowe zagadnienie – dotyczące „postkolonialnych” doświadczeń polskich architektów. Wszystkie tematy związane są z tym jak wygląda i jak rozwija się Warszawa po 1989 roku. Główną innowacją jest powołanie przy festiwalu think-tanków, które zajmują się uszczegółowieniem oraz rozwijaniem festiwalowych linii tematycznych. Są to zespoły złożone z architektów, socjologów, aktywistów, kuratorów, urzędników. To niezwykle inspirujące dla nas, stykać się z odmiennym dla nas modelem pracy, czerpać wiedzę ze spotkań z Wami. Mamy nadzieję, że efekty pracy tych zespołów, będą bardziej długofalowe, że wpłyną na funkcjonowanie Muzeum w przyszłości, zakorzeniając je jeszcze mocniej w tematyce miejskiej. Tak sobie wyobrażamy działalność Muzeum: zawsze w kooperacji z grupami specjalistów, z silnym interdyscyplinarnym zapleczem intelektualnym. Stąd też pomysł na powołanie nowego kwartalnika „Warszawa w budowie”, który jest nie tylko rozwinięciem pewnych pomysłów i refleksji teoretycznej towarzyszącej festiwalowi, ale i  wykorzystaniem potencjału jaki drzemie w pracy specjalistów z innych dziedzin, współpracujących z Muzeum. Nawet jeśli festiwal nie będzie kontynuowany w przyszłości (został on powołany w ramach starań o tytuł ESK 2016, którego to Warszawa nie otrzymała), zostanie po nim z pewnością pismo.

JE: W jaki sposób WWB będzie patrzeć na miasto?

SC.: Chcemy pisać o mieście, w sposób krytyczny i świadomy, wychodząc z pozycji instytucji sztuki „w budowie”. Generalnie można powiedzieć, że interesują nas w tym roku takie sytuacje w których artystyczne czy aktywistyczne postulaty rzeczywiście odnoszą skutek. Mniej jest więc podczas tej edycji artystycznych fantazji na temat miasta, nostalgii, powrotów do przeszłości, a więcej liczb, badań, statystyk, studiów poszczególnych przypadków. Pojawiają się też konkretne postulaty, dotyczące chociażby polityki mieszkaniowej. Podczas tegorocznego festiwalu wykrystalizowały się też nietypowe tematy poboczne, podejmujemy np. kwestię roli obiektów sportowych w mieście. Staramy się też podtrzymać zainteresowanie festiwalem prezentując regularnie „pilotażowe odcinki” WWB, czyli serię wykładów przybliżających tematykę podejmowaną podczas tegorocznej edycji.

JE: W tej edycji WWB jest znacznie mniej projektów w przestrzeni publicznej. Skąd taka zmiana?

SC: Jesteśmy obecnie dość sceptyczni, może nie tyle co do skuteczności dużych projektów publicznych, co do ich adekwatności do celów realizowanych w ramach festiwalu WWB. Stawiamy podczas festiwalu raczej na projekty szybkiego reagowania, „publicystyczne”, interwencyjne, mające inną dynamikę niż czasochłonne i nieraz bardzo kosztowne realizacje w przestrzeni publicznej. W ogóle staramy się unikać projektów „zbyt” artystycznych w ramach festiwalu.
Posłużę się taką prostą metaforą. Wyobraź sobie że bylibyśmy instytucją, która zajmuje się od lat badaniem bakterii. Jako że bakterie są niewidzialne goły okiem posługujemy się podczas naszych badań mikroskopem. Któregoś dnia wpadamy na pomysł żeby zainteresować się tym jak właściwie działa mikroskop! Tak to właśnie wygląda w przypadku Warszawy w budowie – festiwal ten to okazja żeby przyjrzeć się samemu miastu, tym strukturom i warunkom, które w ogóle sprawiają że sztuka może się wydarzyć. Chcemy także zastanowić się jaki wpływ będzie miało duże muzeum sztuki wybudowane w samym centrum miasta, pod kłopotliwym adresem Placu Defilad. Oczywiście, jako instytucja, która pragnie parać się przede wszystkim „produkcją wiedzy”, sen z powiek spędza nam problem przekucia doświadczeń think-tanków w konkretne działanie, czy też nawet na język wystawy, która będzie dostępna, popularna, która przysporzy nam nowej publiczności. Stąd współpraca chociażby z Forum Rozwoju Warszawy i nasz (także finansowy) udział w powstawaniu Stadionu Siedmiolecia, inicjatywy raczej nie kojarzącej się z muzeum sztuki. 

JE: Nad przygotowanie wystawy pracują cztery think-tanki. Dlaczego zdecydowaliście się akurat na taki wybór tematów?

Tomasz Fudala: Wybór tematów dotyczy najbardziej palących problemów miasta, w którym ciągle trudno jest zaspokoić swoje podstawowe potrzeby. Jak powiedziała w rozmowie z nami pewna słynna ekonomistka: łatwiej jest z Suwałk pojechać za pracą do Irlandii niż do Warszawy, bo w stolicy brakuje mieszkań na wynajem i są bardzo wysokie ceny. Dlatego tym razem zajmujemy się straconym potencjałem, jakim jest nie tylko planowanie miasta i ważne decyzje w makroskali, ale też np. nowoczesna miejska polityka mieszkaniowa. Tym razem jesteśmy bliżej zwykłego mieszkańca, wychodzimy od codziennych problemów, które zmieniają życie wielu ludzi w tym mieście w koszmar. Chcesz się przeprowadzić na Pragę z dalekiej Woli, bo jest bliżej centrum, ale później zaczynasz żałować, bo na twojej ulicy powstają same banki, znikają normalne sklepy, a na samo hasło „Stara Praga” w oczach rosną ceny mieszkań. Czy zdajesz sobie sprawę, że jesteś w gentryfikującej się gwałtownie dzielnicy? Jeśli dowiesz się o tym i zrozumiesz ten proces już teraz, możesz zaplanować czy życie tutaj w ogóle cię interesuje. Pracując z interdyscyplinarnymi zespołami, rozmawiając o mieście z wybitnymi urbanistami, ekonomistami i socjologami poszerzamy dyskusję o mieście o inne tematy. Zamiast zajmować się „varsavianistyką” jak każda modna kawiarnia i murami modernistycznych willi, co byłoby z naszej strony przejawem próżności. Przenosimy dyskusję o mieście na dużo trudniejszy grunt i dotykamy takich kluczowych we współczesnej wiedzy o mieście pojęć jak „jakość życia”, „gentryfikacja”, „wspólnota”. Jeśli warszawiacy poznają pewne kluczowe procesy, jakie zachodzą dookoła, zaczną podejmować swoje codzienne decyzję, które mają wpływ na miasto, świadomie.

JE: Tegoroczna wystawa WWB3 odbędzie się w budynku SGH. Dlaczego tam?

TF:  Szkoła Główna Handlowa mieści się w kompleksie budynków autorstwa Jana Koszczyca Witkiewicza wzniesionych w latach 20. To prawdziwe miasto w mieście. Brama do Mokotowa, która niedostatecznie zaistniała w świadomości warszawiaków, jako ważny element miasta. Władze uczelni podejmują prace nad jego rewitalizacją i przywróceniem miastu, warszawiakom. Warszawa składa się z małych centrów, a jej policentryczność będzie się zapewne wzmacniała w przyszłości. SGH i jego otoczenie daje również duże szanse na przyszłość. Rozumie to nie tylko powołana niedawno Rada zabytkowego kampusu SGH, skupiająca wybitnych architektów i autorytety, ale i my. Dodatkowo tegoroczna edycja festiwalu nie może się odbyć bez ścisłej współpracy z ekonomistami z SGH, którzy dodają swój punkt widzenia do wiedzy o mieście, jaką przedstawiają nam architekci i urbaniści.

JE: Co jest wyjątkowego w tym budynku?

TF: Dla nas, przyglądających się i biorących jakoś udział w projektowaniu nowego Muzeum, nowej instytucji, inspiracją jest też niesamowita legenda budowy dobrego budynku publicznego w centrum miasta, która udała się Koszczycowi tylko dzięki ogromnemu zaangażowaniu ówczesnych władz uczelni. To miejsce powinien znać każdy warszawiak, bo to przykład świetnej przestrzeni publicznej. Budynek biblioteki na przykład wzniesiony w latach 1928 – 1931 jest przykładem najbardziej zaawansowanych, nowatorskich rozwiązań funkcjonalnych ówczesnej Europy, ale równocześnie rozwiązań przestrzennych z wykorzystaniem światła naturalnego. Centralny dziedziniec uczelni przykryty schodkową piramidą tzw. „spadochronem” jest rodzajem agory otoczonej galeriami. Ta agora, jako taki ukryty plac miejski zostanie przez nas ożywiona, będzie tętnić życiem miasta. Oddamy ją w całości festiwalowi czyli dyskusji warszawiaków i specjalistów na temat ich wspólnego miasta.

JE: Czy macie nadzieję, że zmieni to postrzeganie miasta przez studentów i studentki SGH?

SC: Mamy nadzieję, że studenci i studentki z SGH dadzą się wciągnąć do naszego projektu. Stąd też częściowo „interaktywny” charakter wystawy. Ekspozycja w tzw. sali spadochronowej SGH będzie stanowiła tło do działań o charakterze bardziej partycypacyjnym. Przepływ informacji ma nastąpić w dwóch kierunkach – z jednej strony chcemy wejść na teren uczelni z wynikami naszych badań, postulatami, zainteresować użytkowników budynku takimi kwestiami jak polityka mieszkaniowa czy partycypacja, z drugiej strony chcemy zwrócić uwagę naszej publiczności na niezwykły budynek SGH i jego historię. Część wykładów festiwalowych odbędzie się również w audytorium uczelni. Liczymy na to, że ich beneficjentami będą w dużej mierze właśnie studenci. To zderzenie – ekonomii i krytycznego myślenia o mieście – bardzo nas ekscytuje.

JE: Poza wystawą odbędą się jeszcze spotkania i wycieczki. Jakie spotkania? Dokąd wycieczki?

SC: Co tydzień w ramach festiwalu odbywać się będą tematyczne sesje. W piątki członkowie think-tanków zaprezentują wyniki swoich badań, w soboty zapraszamy specjalnych gości, którzy przedstawią wykłady związane z głównymi tematami festiwalu. Przygotowujemy, wspólnie z Rastrem program poświęcony warszawskiej architekturze lat 60. Jest cała seria wycieczek przygotowana wspólnie z miejskimi entuzjastami, którzy odpowiedzieli na nasz open call. Tegoroczne wycieczki obejmują takie miejsca jak Grochów, ogródki działkowe, Wólka Kosowska, nieczynne obiekty sportowe Warszawy, podmiejskie szklarnie czy punkty gdzie w przyszłości mają znaleźć się stacje II linii warszawskiego metra. Planujemy także specjalną eskapadę do Kijowa, związaną z przygotowaniami do Euro 2012.

JE: Warsztaty? Jakie z kim? Otwarte zamknięte?

SC: W tej chwili opracowujemy listę warsztatów, skierowanych zarówno do dzieci, jak i bardziej specjalistyczne projekty dla osób dorosłych, zajmujących się profesjonalnie miastem. Tak jak w zeszłym roku będzie można zapisywać się na nie poprzez stronę internetową. Pełna lista warsztatów zostanie ogłoszona w sierpniu.

TF: Jesteśmy bardzo szczęśliwi z nawiązania bliskiej współpracy z OSSĄ, czyli bardzo aktywnym stowarzyszeniem studentów architektury. Ponad stu studentów z całej Polski i Europy przyjedzie do Warszawy, weźmie udział w wydarzeniach festiwalowych i będzie brało udział w warsztatach na Wydziale Architektury. Ci młodzi architekci tworzą bardzo aktywne środowisko, które chce zmian, widzi realną szansę w ciągłym spotykaniu się naukowców z wielu dyscyplin w  dyskusji o mieście. Bardzo wiele nas łączy. Przede wszystkim jednak wszyscy odczuwamy konieczność zmian. Dlatego oni wybrali studia architektoniczne a my tworzymy Warszawę w budowie.

JE: Częścią festiwalu będzie również 11 projektów zgłoszonych w ramach Open Call. Czym się kierowaliście wybierając je?

SC: Projekty musiały być w jakiś sposób “kompatybilne” z głównymi liniami tematycznymi zarysowanymi przez nas na początku pracy nad festiwalem. Nabór był dwuetapowy, najpierw wyselekcjonowaliśmy najbardziej obiecujące propozycje, później spotkaliśmy się z ich autorami, negocjowaliśmy kształt ostatecznej realizacji. Często polegało to na zredukowaniu projektu, wyłuskaniu z niego najbardziej ekscytującego dla nas elementu. Kilka dni temu ostatecznie wybraliśmy projekty, które trafią do programu WWB. Rozstrzał jest dość duży, ale obyło się bez zaskoczeń: Stowarzyszenie Odblokuj, Piotr Partyka i Maja Duczyńska, Krzysztof Herman czy też nowa młoda inicjatywa Rozwój w Biały Dzień. Raczej znane twarze warszawskiego miejskiego aktywizmu. W sumie dziewięć projektów. To są głównie zdarzenia jednorazowe, specjalistyczne wycieczki, wykłady, mini-seminaria. Jednogłośnie odrzuciliśmy projekty artystyczne – performance czy instalacje w przestrzeni miejskiej. Zajmujemy się sztuką przez 11 miesięcy w roku, a WWB to innego rodzaju przedsięwzięcie. Muszę też dodać, że interesowały nas inicjatywy, które w jakiś sposób rozbijają sztywny, nieco akademicki charakter tegorocznej edycji festiwalu.

JE: Co to za projekty?

SC: Głównie wycieczki po Warszawie – piesze, autokarowe, rowerowe. Jesteśmy wielkimi miłośnikami eksplorowania przeoczonych, zaniedbanych czy też po prostu zapomnianych miejsc na mapie miasta. Podobnie myśli też nasza publiczność, bo wszystkie festiwalowe wycieczki w zeszłym roku zostały zarezerwowane jeszcze przed rozpoczęciem festiwalu. Są też wykłady, projekty o charakterze bardziej „rekreacyjnym”, a nawet propozycje badań (np. stworzenie dokładnej, ogólnie dostępnej mapy Warszawy z zaznaczeniem parceli, co do których istnieją roszczenia restytucyjne).
Mam taką refleksję na marginesie naszego naboru – nie sposób zignorować fakt, że tego typu miejskie projekty uległy sformatowaniu. Towarzyszy nam wrażenie, że wszyscy wokół robią teraz alternatywne wycieczki miejskie, debaty miejskie, „mapują” Warszawę, realizuję miejskie projekty publiczne, interesują się dziedzictwem modernistycznym, snują wizje rozwoju urbanistycznego. To może oznaczać, że pewna formuła się wyczerpuje, że jest to prawdopodobnie ostatnia taka edycja festiwalu. Być może trzeba będzie wymyślić Warszawę w budowie zupełnie na nowo. Mam wrażenie, że ekscytuje nas w muzeum rozwalanie modeli, które … dobrze się dotychczas sprawdzały. Myślę też że, paradoksalnie, bardziej akademicka formuła tegorocznego festiwalu, plus działania „utrudniające” (audytorium poza terytorium muzeum, mniej gwiazd, wystawa na terenie SGH, ryzyko konfliktów w pracy w znacznie poszerzonym o think-tanki składzie itd.) są z pewnością jakąś próbą zmierzenia się z ogólnie panującymi tendencjami, czy nawet modami. Widzimy oczywiście ogromne pozytywy zaangażowania tak wielu osób w miejskie tematy – ochronę dziedzictwa modernistycznego, poruszenia kwestii gentryfikacji czy znaczenie konsultacji społecznych w planowaniu miejskim. Jesteśmy coraz bardziej świadomi tego że miasto jest kształtowane przez jego mieszkańców.

JE: Dla kogo WWB3 jest przeznaczona?

SC: WWB to najpopularniejszy projekt realizowany przez muzeum. Jest on skierowany do osób interesujących się miastem, czyli takich którzy chcą dowiedzieć się jak naprawdę ono działa, jak się rozwija, a przede wszystkim jak można wpłynąć na jego kształt. Przecież wszyscy zadajemy sobie pytanie dlaczego Warszawa wygląda tak jak wygląda. Czy naprawdę jest, jak zapytał Łukasz Stanek, miastem Trzeciego Świata? Biorąc pod uwagę, że wszyscy musimy gdzieś mieszkać, poruszamy się po ulicach, że używamy transportu miejskiego, stykamy się z budynkami użyteczności publicznej, korzystamy z parków, skwerów miejskich etc., można wywnioskować że jest to potencjalnie festiwal masowy. Muzeum Narodowe ogłosiło że chce być nowoczesne, a Muzeum Sztuki Nowoczesnej chce być popularne! Żartuję oczywiście, ale liczymy na to że publiczność festiwalu będzie coraz większa. Edycja Departamentu Propozycji, której chcemy zapewnić nowy mobilny format, jak i specjalne stanowisko na Krakowskim Przedmieściu, może być symptomem wpisanej w festiwal egalitarności. Odpowiadając jednak najkrócej na Twoje pytanie – festiwal skierowany jest do użytkowników miasta, którzy chcą korzystać z niego w sposób świadomy.

JE: Co po WWB? Czy MSN będzie chciało na stałe wejść w dyskusję o mieście i dołączyć się na przykład do tworzącego się ruchu miejskiego, za którego zalążek można uważać Ogólnopolski Kongres Ruchów Miejskich?

TF:  Nowa wspólnotowość, świadome ruchy społeczne, sąsiedztwo, uczestnictwo w mieście – to powinien być zawsze kierunek Warszawy w budowie w przyszłości. Nie ładne budynki i fajne spacery, ale konsekwencje „zmiany” jaka dokonuje się w mieście dla mieszkańców. Już teraz współpracujemy z wieloma innymi miastami, ale Ogólnopolski Kongres Ruchów Miejskich daje nowe szanse, żeby Warszawa w budowie określiła się na stałe nie jako interesująca się budową budynków ale wspólnot.

 

fot. Bartosz Stawiarski

 

 

Ola Uduku: Modernist architecture and ‘the tropical’ in West Africa

Do przeczytania: artykułu dr Olu Uduku, Modernist architecture and ‘the tropical’ in West Africa: The tropical architecture movement in West Africa, 1948–197 [czytaj artykuł]

 

Abstrakt

Artykuł przedstawia krótki opis ewolucji oraz rozwoju ruchu Tropical Architecturew Brytyjskiej Afryce Zachodniej w okresie od końca lat 40. do początku lat 70. XX wieku. Jego tematem jest konceptualna podstawa ruchu Tropical Architecture, jego czołowi architekci oraz wybrane budynki reprezentujące ten okres. W porządku chronologicznym opisuje społeczno-polityczne, ekonomiczne oraz estetyczne przyczyny powstania tego ruchu i jego ostatecznego końca. Zajmując się głównie architekturą Brytyjskiej Afryki Zachodniej w owym czasie, dr Ola Uduku twierdzi, że przedstawiane zagadnienia oraz tropikalna architektura powstająca w tym regionie odnosiły się i zbliżały do tego, co budowano w innych częściach świata i że tak naprawdę architektura tropikalna w latach 50. XX wieku była zjawiskiem globalnym na wiele lat przed współczesnymi dyskursami na temat globalizacji. Na koniec omawia przyczyny upadku ruchu oraz banalność współczesnej, post-tropikalnej architektury dominującej obecnie w Afryce Zachodniej.

 

WwB3. Open call! wyniki.

Wyniki otwartego naboru projektów
20 kwietnia 2011

W odpowiedzi na ogłoszony przez Muzeum nabór projektów do programu tegorocznego festiwalu „Warszawa w budowie”, do dnia 11 kwietnia wpłynęło 48 zgłoszeń. Wybranych zostało 14 propozycji. Selekcji dokonał zespół organizacyjny festiwalu w składzie: Marcel Andino Velez, Sebastian Cichocki (główny kurator festiwalu), Tomasz Fudala, Ana Janevski, Katarzyna Karwańska. Kryterium wyboru była zgodność projektów z tematyką tegorocznej edycji festiwalu, walory edukacyjne i merytoryczne oraz wykonalność. Wyłonione zostały projekty wycieczek miejskich, zgłoszone przez Stowarzyszenie Odblokuj.org, Stowarzyszenie Rozwój w Biały Dzień, klubokawiarnię Legalna, Fundację Laury Palmer, Kingę Kielczyńską i Timothy Moore’a, Piotra Partykę, Stanisława Hebę, Jolantę Wrońską a także następujące projekty działań: „Warszawskie osiedla lat 60.” Stowarzyszenia Integracji Kultury, „Sen o Warszawie” Franciszka Orłowskiego, „Nie masz ogrodu, masz balkon” Krzysztofa Hermana oraz cykl „Nowe miasto. Jakie planowanie po 1989 roku” zgłoszony przez Radę Okręgową Izby Urbanistów. Wybór ma charakter preselekcji. Z pomysłodawcami wybranych projektów Muzeum podejmie rozmowy dotyczące ustalenia szczegółowych kwestii organizacyjnych i merytorycznych, które pozwolą na pełne zintegrowanie tych wydarzeń z programem festiwalu.

Muzeum pragnie podziękować wszystkim osobom, które zgłosiły własne propozycje do programu festiwalu „Warszawa w budowie”.