Idealne miejsce do mieszkania

rys. Tymek Jezierski

Pierwsze warsztaty „Zakładamy Spółdzielnię!” za nami! Było bardzo intensywnie i… zaskakująco. Dlaczego zaskakująco? Dowiecie się za chwil kilka.

Pierwszym zadaniem, jakim się zajmowaliśmy w grupach, było określenie idealnego miejsca do mieszkania. Jakie cechy powinno mieć takie miejsce? Rozmowy toczyły się wokół tego, czy jest to dom jednorodzinny czy kamienica, a może wieżowiec z widokiem na panoramę Warszawy? Jakie powinny być mieszkania? Co jest w nich ważne – światło, duża przestrzeń czy kolory ścian? A może układ pokoi? No i oczywiście – czy w tym domu/bloku/kamienicy znajdują się jakieś przestrzenie wspólne oprócz klatki schodowej?

 

W wyniku tego ćwiczenia powstał pierwszy szkic naszej spółdzielni. Okazało się, że jest w niej miejsce na dużo zieleni, w różnej formie – taras na dachu, ogródek, a nawet drzewo w środku domu. Ważny jest dostęp do światła, co łączy się z dużą liczbą okien a może również z wysokością budynku. Nie chcemy się grodzić, ale chcemy się czuć bezpiecznie. Jak to zrobić? Poznać sąsiadów! Stąd pomysły na różne przestrzenie wspólne: taras, na którym można razem pić kawę, miejsce do zabaw dla dzieci, dużą kuchnie lub salon, w których można się spotkać a nawet wspólną pracownię oraz przestrzenie użytkowe: rowerownię, wózkarnię, pralnię z suszarnią. „Wspólnota” była zdecydowanie najbardziej rozbudowanym hasłem. Mieściła się w niej najbliższa wspólnota sąsiadów i przestrzeni oraz nieco dalsza – poczucie zakorzenienia z otoczeniem, komfort, który płynie z tego, że piekarz za rogiem zna twoje imię i wie, jaki chleb dla ciebie odłożyć.

 

Cohousing

Wszystkie te cechy sumują się w nieznaną w Polsce formę mieszkaniową: cohousing, czyli współ-mieszkanie. Okazało się, że członkowie naszej spółdzielni sami intuicyjnie wymienili wszystkie prawie cechy, które taką formę mieszkania charakteryzują. I to nas, prowadzących, bardzo pozytywnie zaskoczyło. Dlaczego?

Zanim jeszcze powstał pomysł na warsztaty, w trakcie poszukiwań idealnego rozwiązania problemów mieszkaniowych Polaków, natrafiliśmy na informację o nowojorskich co-opach (czyli spółdzielniach mieszkaniowych – housing cooperatives) a następnie na pracę Anny Sokołowskiej na temat wspólnot intencjonalnych. Nasza grupa badawcza, ufundowana przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej, składała się wtedy z trójki rodziców oraz trójki bezdzietnych[1]

 

Prowadziliśmy zaciekłe dyskusje, do których szybko zaprosiliśmy Anię Wieczorek, na temat tego, jakie są plusy i minusy życia w takiej wspólnocie[2]. Rodzice od razu dostrzegli plusy: wspólna opieka nad dziećmi, dzielenie się obowiązkami, odwożeniem do szkoły. Gorzej z pozostałymi.

- A co jeśli to oznacza ograniczenie naszej swobody? – to pytanie roztrząsaliśmy wielokrotnie.

- Wyobraźcie sobie wasze życie za lat kilkadziesiąt, kiedy będziecie już starszymi osobami. Gdzie chcielibyście mieszkać, żeby mieć wsparcie i kontakt z innymi? – zaproponowała Ania.

To nas przekonało. Zaczęliśmy rozmawiać na ten temat z różnymi osobami, próbując zaszczepić w nich nasz entuzjazm. W odpowiedzi słyszeliśmy zazwyczaj:

- W Polsce? To się w Polsce nie uda.

- To się ludziom będzie kojarzyło z komunizmem, to się bardzo źle kojarzy.

- Ludzie chcą mieć własne. Ludzie nie chcą współpracować.

- Czy to jest jakaś komuna? Ja nie chcę dzielić z nikim kuchni!

 

Dlatego, w oparciu o pracę Anny Sokołowskiej Zjawisko rozwoju alternatywnych wspólnot mieszkaniowych typu Intentional Communities. Studium przypadku, chciałabym przybliżyć podstawowe założenia cohousingu.

 

Krótka historia wspólnot intencjonalnych
(fragment pracy Anny Sokołowskiej)

„Po raz pierwszy pomysł zbudowania nowego typu osiedla, który znany jest obecnie pod nazwa boefoellesskaber  (tłumaczony na język angielski jako ‘żyjące wspólnoty’ – living communities) powstał w 1964 roku, w Danii. Wówczas to grupa przyjaciół, zebrana w domu architekta Jana Gudmand-Høyer’a rozpoczęła dyskusję nad poszukiwaniem alternatywnej formy budowy osiedli mieszkaniowych przyjaznych dla środowiska, a przede wszystkim zapewniających przyjazne  środowisko wychowania ich dzieciom.

Jedną z głównych inspiracji przyjaciół  Jana Gudmand-Høyer’a, była Utopia Thomasa Moore’a, w której autor już w 1516 roku opisał swoją wizję miasta opartego na współpracy jego mieszkańców, zamieszkałych w domach zajmowanych przez 30 rodzin każdy, którzy organizowali wspólne posiłki, dzielili się codziennymi obowiązkami i tworzyli idealnie zorganizowaną, zharmonizowaną i funkcjonalną wspólnotę.

Innym źródłem inspiracji dla przyszłych cohouserów, były domy szeregowe budowane w Kopenhadze w 1853 roku, przez Stowarzyszenie Mieszkaniowe Lekarzy (Doctors’ Association Housing), które chociaż projektowane początkowo z zamiarem doprowadzenia jedynie odpowiedniej ilości światła i powietrza do każdego z domów zajmowanych przez pracowników fizycznych, w efekcie zaowocowały budową atmosfery wspólnoty opartej na zaangażowaniu każdego z jej mieszkańców.

Wielomiesięczne dyskusje grupy przyjaciół, doprowadziły do utworzenia wstępnej wizji planowanego osiedla. Według pierwotnych planów domy, powinny być rozmieszczone na stosunkowo niewielkim terenie, dzięki czemu mieszkańcy będą zmuszeni do częstych interakcji. To, co jednak było szczególnie rewolucyjne w tym projekcie, to pomysł aby sam proces planowania i późniejszej zabudowy odbywał się z udziałem właścicieli i przyszłych mieszkańców osiedla.”[3]

 

Jak to działa?

Jak ustaliła Anna Sokołowska, można wyróżnić 5 cech określających wspólnoty intencjonalne (cohousing) od innych z pozoru podobnych form, takich jak komuny czy squaty.

Po pierwsze, przyszli mieszkańcy od początku biorą udział w projektowaniu i budowie swojego przyszłego domu/osiedla. Jak napisała Anna Sokołowska „Wspólnota buduje się od pierwszego spotkania przyszłych mieszkańców osiedla”.[4] Potem jest już tylko coraz… trudniej. Cohousingi rządzą się zasadą konsensusu, czyli każda decyzja ustalana jest wyłącznie za zgodą wszystkich mieszkańców. Czasami oznacza to, że planowanie wspólnego miejsca do mieszkania przeciąga się latami. Jest to jednak bardzo ważne ponieważ w takiej wspólnocie nie ma hierarchii. To zasada numer dwa.

Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za jakość naszego życia, ale również za jakość życia naszych sąsiadów. W teorii dotyczy to każdego z nas, ale czy jesteśmy tego zawsze świadomi? W praktyce oznacza to, że trzeba czasem zobaczyć większy obraz, nie tylko swój własny interes. Dlatego długi czas docierania się przyszłych mieszkańców jest ważny, żeby zdecydować, czy rzeczywiście z tą właśnie grupą ludzi chcę się mieszkać przez najbliższych kilka do kilkudziesięciu lat. Już istniejące wspólnoty prowadzą zazwyczaj długi proces rekrutacyjny nowych sąsiadów, w czasie którego zarówno zamieszkująca grupa jak i nowe osoby mogą zdecydować, czy naprawdę do siebie pasują. Jeśli wydaje się to Wam zaskakujące a nawet zniechęcające, przypomnijcie sobie swoich najbardziej uciążliwych sąsiadów. Ile byście dali za to, żeby zawczasu wiedzieć o ich zwyczajach?

Rozwiązywaniu konfliktów sprzyja dobra znajomość sąsiadów – ich potrzeb, problemów, sytuacji życiowej. Ale też zwykła ludzka przyjaźń. Nawiązywaniu więzi służą rozmaite przestrzenie półprywatne, które ułatwiają nawiązywanie interakcji, ich obecność to zasada numer trzy. W osiedlach składających się z odrębnych domów jest to tak zwany Dom Wspólny, w którym znajduje się między innymi duża kuchnia i jadalnia. Wspólne posiłki kilka razy w tygodniu to rytuał, który spaja sąsiadów. Ale bez obaw. Każdy, kto marzy o tym, żeby pozostawić go w spokoju, może omijać Dom Wspólny szerokim łukiem. Co znajduje się w takim domu zależy od fantazji i potrzeb danej grupy ludzi, może to być basen, warsztat, biblioteka czy przedszkole. Jeśli cohousing znajduje się w pojedynczym domu, zazwyczaj jego sercem jest właśnie kuchnia z jadalnią. Z założenia mieszkania są raczej mniejsze, żeby zachęcać do interakcji i korzystania z przestrzeni wspólnych.

O wspólne przestrzenie trzeba się też wspólnie troszczyć. Zazwyczaj na rzecz wspólnoty pracuje się kilka lub kilkanaście godzin w tygodniu. Można to robić zawsze według własnych preferencji i nastroju chwili, wybierając gotowanie, sprzątanie, reperowanie, pomoc sąsiedzką czy pracę w ogrodzie, a może księgowość? Co kto lubi. Na szczęście jest w czym wybierać, bo – jak pamiętamy – wspólnota działa według zasad, które sami ustaliliśmy na początku jej działania. Wspólne dobra (np. przestrzenie wspólne wewnątrz i na zewnątrz budynku, ziemia, czasem rowery czy samochody i inne maszyny) to zasada numer cztery, zgodnie z zasadą numer dwa (konsensus) zarządzamy nimi wspólnie, ale z zachowaniem odrębności finansowej każdego gospodarstwa domowego (zasada numer pięć).

Oczywiście, cohousing nie jest dla każdego. I na pewno duża część osób po przeczytaniu tego bardzo skrótowego i bardzo wybiórczego opisu popuka się w głowę. Jednak cohousingi cieszą się rosnącą popularnością nie tylko w Europie, czy Stanach Zjednoczonych ale również np. w Azji. Co więcej, jak czytamy u Anny Sokołowskiej: „Duński Instytut Badań Budowlanych oraz Rada Rozwoju Budowlanego, oficjalnie wsparły inicjatywę budowy cohousingów jako jednego z niewielu modeli mieszkaniowych uwzględniających przemiany społeczno-ekonomiczne zachodzące w krajach wysokorozwiniętych.”[5] I tak chcemy patrzeć na nasz eksperyment. Nie jest to próba rozwiązania wszystkich problemów mieszkaniowych, bo idealne miejsce do mieszkania jest zawsze uszyte na miarę. Cohousing jest natomiast nową propozycją, której warto się przyjrzeć, ponieważ odpowiada na nasze potrzeby bardziej bezpośrednio niż gotowe mieszkanie.

 

O czym marzą dzieci?

W naszej spółdzielni głos mają również dzieci. Studentka psychologii, Karolina Kuźma, zaczęła mini-warsztaty od pytań najprostszych. Z czego składa się dom? Najmłodsi członkowie naszej spółdzielni znają się na tym doskonale. Dom składa się z okien, ścian, dachu, ale również cegieł i fundamentów. Wiadomo, dobre fundamenty, to podstawa! Cieszymy się, że młodzi architekci chcą bazować na sprawdzonych wzorach.

Kiedy dorośli głowili się nad tym, w jakim domu chcieliby mieszkać, również dzieci tworzyły z kartonu, bibuły, plasteliny, kolorowego papieru miasto swoich marzeń. Było tam bardzo dużo zieleni, trawników, drzew, a nawet  – taras na dachu! W drugim projekcie młoda mieszkanka/architektka zaplanowała na dachu ogród kwiatowy. Jedno jest więc pewne – taras na dachu to marzenie ponadpokoleniowe.

Na dachu jest również miejsce na mini ogród zoologiczny i lądowisko samolotów. W mieście oprócz domu i parków są oczywiście również ludzie, mosty (a więc i rzeka), samochody. Tymi ostatnimi dojeżdża się do pracy, żeby zarabiać pieniądze na zabawki. Wiadomo, nie można całego dnia spędzić na tarasie.

 

O czym marzą dorośli?

Przekonamy się na najbliższych warsztatach. Na podstawie wiadomości zebranych podczas pierwszego spotkania, grupa architektów (Piotr Jędras, Anna Kotowska, Łukasz Stępnik, Łukasz Wenclewski) pod kierownictwem Darka Hyca przygotuje pierwsze propozycje domów dla naszej spółdzielni. Będziemy się im krytycznie przyglądać i dopasowywać je do naszych potrzeb. Będziemy też dyskutować nad tym, jakie zasady obowiązują w naszym domu i jak możemy się nawzajem wspierać w naszych codziennych zadaniach. Z pewnością i tym razem damy się zaskoczyć.

 

 

Ula Siemion

 

 

Zapraszamy na spotkanie z Anną Sokołowską i wykład o cohousingu w niedzielę 16 października o godz. 16.00 w Klubie Powiększenie (ul. Nowy Świat 27)

 


[1] Pomysł na promocję co-housingu jako alternatywy do sytuacji na polskim rynku mieszkaniowym powstał w czasie przygotowań think-tanku Mieszkalnictwo (temat: Jak mieszkać?) do festiwalu Warszawa w Budowie 3. W pracach nad koncepcją warsztatów „Zakładamy Spółdzielnię!” brali udział: Tomasz Fudala, Darek Hyc, Piotr Jędras, Kaja Pawełek, Ula Siemion, Kuba Szczęsny,  Bogna Świątkowska oraz Anna Wieczorek. Dziękujemy za pomoc i inspirację: Annie Sokołowskiej, Radosławowi Barkowi, Dominice Brodowicz, Łukaszowi Jochemczykowi, Krzysztofowi Sokołowskiemu.

[2] Nieco mylące może być używanie zamienne nazw: „spółdzielnia”, „wspólnota” i „cohousing”. Dla wyjaśnienia „cohousing” to inaczej „intentional community” – czyli wspólnota intencjonalna. W tym sensie używane tutaj określenie „wspólnota” odnosi się do grupy ludzi a nie do formy prawnej wspólnoty mieszkaniowej. Formy prawne, jakie może przybrać taka inicjatywa, zależą od decyzji mieszkańców (np. wspomniane wyżej nowojorskie spółdzielnie mieszkaniowe, popularnymi formami w USA są też stowarzyszenie, spółka partnerska i korporacja). Na gruncie polskim cohousing mógłby między innymi przyjąć formę prawną spółdzielni, a ponieważ zależy nam na przywróceniu ruchowi spółdzielczemu pozytywnych konotacji, tę właśnie formę promujemy w nazwie warsztatów.

 

[3] Anna Sokołowska Zjawisko rozwoju alternatywnych wspólnot mieszkaniowych typu Intentional Communities. Studium przypadku, praca magisterska napisana pod kierunkiem prof. dr hab. Marioli Flis, Kraków 2007

 

[4] j.w.

Post a comment.